piątek, 29 grudnia 2017

Od Vlada c.d. Augusta

Byłem głodny, zmarznięty, a mój wychowawca aka super detektyw zachowywał się, jak skończony debil, próbując mi wpoić, że kiedy tylko przyznam się do całkiem sporej ilości morderstw, on nic z tym faktem nie zrobi. Gdyby nie chłodna atmosfera, na pewno bym się uśmiał, jednak teraz nie było mi zbytnio do śmiechu. Nagle zacząłem żałować, że po prostu nie zamknąłem się i nie ruszyłem do domu. Stwierdziłem, że będę przynajmniej próbował udawać głupa, mimo że szansa na powodzenie tego planu jest nikła.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Od Augusta CD Ally

Napięcie we mnie opadło. Nie strach, nie potrafię się bać takich zabaw. Czekałem za atak, działanie. Gdy ktoś nazywa cię "Panem" oznacza to, że jest ci winien bezwzględne posłuszeństwo. To oznaczało, że powinien "bezpiecznym kontaktem" jak to zwykłem zwać. Nie może ci teoretycznie nic zrobić, póki grasz wedle określonych reguł. Musiałem je sobie wpoić. Gdy otworzyłem ten cholerny zegarek nie miałem pojęcia, że może to mieć dla mnie jakiekolwiek konsekwencje. Takie jak chociażby odpowiedzialność za jakąś zbłąkaną duszę. Ot przygarnięta zwykła pierdółka z nieudanego rabunku. Byłem obeznany z przeklętymi przedmiotami, ale nigdy nie przypuszczałem że przez własną nieodpowiedzialność takowa rzecz wpadnie mi w ręce. Chociaż to złe określenie. To był nawiedzony, przeklęty obiekt. To nie to samo co królicza łapka przynoszącą szczęście lub nieszczęście, baletki sprawiające że tańczysz do śmierci (albo póki ci nóg nie urwą) czy gazety porno o których nawet nie chcę się wypowiadać... Sposób w jaki zabijają jest po prostu... To było ohydne i złe. Bardzo złe.
Wracając jednakowoż do zjawy będącej pod moim dachem, wyblakłej blondynki o niebieskich oczach, zwanej Ally nie mogłem wystawić jednoznacznej opinii. Może i ten układ miałby pewne pozytywy... ale najchętniej odrzuciłbym propozycję. Gdyby to jeszcze była propozycja. Jestem od dziś z nią związany niczym niechcianym układem i nie mam na to żadnego wpływu. Nie lubię stawać przed faktem dokonanym. Prawdopodobnie dziewczyna była ze mną całkowicie szczera. To było widać po jej zachowaniu. Oczywiście nie zrezygnowałem z dobrego napoju stojącego na stole. Najwyżej później będę mieć rewolucje żołądkowe. Jej słowa kojarzyły mi się z czymś czym miałem już do czynienia. Podobne działanie, ale czy podobne skutki? Wszystko ma swoją cenę. Wątpiłem by jedyną zapłatą za "wszystko co sobie wymarzę" było nie zostawienie jej samej na ileś tam. To zbyt proste. A jeśli coś jest zbyt proste to znaczy że robisz coś źle, a w tym przypadku masz niepełne informacje. Urok przeklętych, uduchowionych rzeczy. Nigdy nie wiesz czy nie chce cię akurat sprzątnąć. Mimo iż czekolada była zrobiona po mistrzowsku, coś wewnętrznie kazało mi wierzyć że to ma drugie dno. Wziąłem do reki zegarek i przejechałem palcem po tarczy. Po drugiej stronie pisała prośba: "Don't forget". Nie zapomnij...
- Jesteś pewna, że to jedyny warunek? - zapytałem z poważnym, ale spokojnym wyrazem twarzy.
Skinęła głową.
- Tak.
Usiadłem na kanapie na chwile przymykając oczy, poniekąd zastanawiając się jak to od teraz będzie wyglądać. Gdy spojrzałem na nią spod wachlarza rzęs, w mojej głowie już dawno zawodził się pomysł.
- A Czego ty pragniesz? - zapytałem wolno, bez pośpiechu.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Ja? - cichy głos był pełen niedowierzania.
Kącik moich ust wygiął się ku górze, ale nie poruszyłem się. Najwidoczniej nikt wcześniej nie zadał jej takiego pytania. Ludzie są chciwi z natury. Myślą jedynie jak poprawić własny stan życia, nie ważne po jak wielkim stosie trupów idą. Nawet ich nie zauważają póki mają przed sobą coś co chcą posiąść. Nie oglądają się za siebie gdy już zaczynał biec. To jak... z uzaleznieniem.
- Yhm - przytaknąłem leniwie, dając jej czas na zebranie myśli.
Odpowiedź usłyszałem szybciej niż się spodziewałem.
- Pragnę tylko jednego. Zobaczyć i przytulić swojego tatę, ale jest to niemożliwe...
Otworzyłem oczy i uniosłem lekko głowę. Ciekawe jakim człowiekiem był jej ojciec by mogła myśleć o nim tak dobrze. Ja nigdy nie przytuliłem swojego ojca. Jedyne co mogłem mu życzyć to śmierci. Chociaż nie do końca. Szanuję ojca za pracę którą włożył w zbudowanie wszystkiego co ma. Jednak to nie stawia go w cale lepszym świetle. Jego filozofia była okrutna, a zasady zdradzieckie.
- Dlaczego tak sądzisz, skoro sama potrafisz dokonać niemożliwego?- przegryzłem wnętrze policzka.
Zimny. "Dajesz jej nadzieję. To okrutne." - powiedział głos wewnątrz mnie.
- Potrafię dla swojego właściciela, nie mogę wykorzystać tego dla własnych korzyści, dlatego jest to niemożliwe. Poza tym, mój taka od dawna nie żyje. Jest po drugiej stronie, więc i tak moje pragnienie by się nie spełniło. - odparła.
To była paląca myśl, która mogła spalić na wiór rodzący się w mojej głowie pomysł.
- A gdybym mógł to dla ciebie zrobić? - zapytałem nie patrząc na nią.
Czułem się z tym źle. Fidelis poruszył się niespokojnie, poczułem jego niewidzialne pazury wbijające się w bok. To jak zmienia pozycję na mojej skórze. Spojrzałem kątem oka na twarz Ally. Ten blask nadziei w oczach, wręcz mnie zabolał. Nie mogłem trzymać języka za zębami?
- Co... Co masz na myśli?
- Teraz już nie mogłem się wycofać. Moja twarz przybrała zdeterminowany wyraz.
- Dokładnie to co powiedziałem. Mogę to zrobić. Mogę sprowadzić twojego ojca. Potrzebowałbym jednak twojej pomocy. I musiałbym się do tego przygotować, ale to jest możliwe. O ile tego chcesz. Ale mam warunek. Od tego momentu będziemy traktować się jako współtowarzyszy, der Kamerad, nie jako rzecz i właściciel. Będziesz mogła w każdej chwili wyjść z zegarka, w każdej chwili mi towarzyszyć i masz wszelkie prawo wyrażać swoją opinię czy pytać. Co ty na to?
Nieco skołowana przystała na to. Podniosłem się zaczesując włosy i wzdychając. Obiecałem, teraz muszę się wywiązać. Złapałem za kubek z czekoladą.
- Obyś była tego warta. - wziąłem łyk czekolady. Zrobiłem minę "no bad". - Sama ta czekolada utwierdza mnie w tym przekonaniu. To przerażające.
Ruszyłem w stronę dużej przesuwanej szafy. Zatrzymałem się przed nią i otworzyłem. Pokazała mi się półka, która powinna być przeznaczona na ubrania złożone w kostkę, a nie na bibliotekę, chociaż każdy robi co uważa za słuszne prawda? Wyciągnąłem książki z ostatniej dolnej półki i wyciągnąłem nóż z buta by móc podważyć obluzowaną nieco deskę. W środku była księga zawinięta w białe płótno. Złapałem ją w palce i cofnąłem się nieco siadając po turecku. Po tylu latach księga całkiem dobrze się trzymała jak na wyrób sprzed 700 lat . Brązowa oprawa szczepiona była wraz z kartkami miedzianymi drutami. Przewracałem kolejne stronice szukając czegoś... W zasadzie sam nie wiem czego. Innych mogłoby obrzydzać trzymanie płatów ludzkiej skóry, ale nie z czegoś... Bardziej odpowiedniego na książki. Sumeryjski dialekt wyglądał jak trójkąty i kreski, albo bardziej obrazowo piramidy i góry w różnych kierunkach z jakimiś sztycami. Sam bym tego za chiny nie przetłumaczył, ale wiedziałem kto miał pełną kopię z tłumaczeniem. Będę potrzebował tego... Dużej ilości krwi w tym krwi medium albo wiedźmy i składników jakie będą tam zawarte. Przygotowanie się do tego zajmie mi kilka dni. Dopiero poczułem dziwną aurę która mnie ogarnęła, spojrzałem przez ramię na ducha z pytającym wyrazem twarzy.

Ally?




niedziela, 3 grudnia 2017

Od Kekkyū C.D Vladimir

 Ledwo trzymałam się na nogach, trzymałam się za ramię nie znajomego, wtedy  spojrzałam mu w oczy. To ten, którego dziś zaatakowałam, lecz miał zupełnie inny wyraz oczy niż przedtem. Taki zimny, lodowaty, mówiący 'Nie przepuszczę nikogo do prawdziwego siebie''.  Podobny wyraz oczy do moich, wiec dlaczego wtedy poczułam strach i odwróciłam wzrok? Czy kiedyś mnie to samo spotkało? Rozmyślałam odczuwając straszną senność, ledwo słuchając słów Vladimira. Mój obraz co chwila stawał się  nie wyraźny. Zdołałam tylko kiwnąć głową odpowiadając mu na pytanie, aż pochłoną mnie sen. Nawet nie wiem kiedy to się stało. Śniłam o wspomnieniu przed  wypadku w Laboratorium.
Padał wtedy ulewny deszcz. Wszyscy ludzie na ulicach rozkładali parasole, bądź przyspieszali kroku, pragnąc jak najprędzej schować się gdzieś pod dachem. Naukowcy w laboratorium, wtedy ciężko pracowali, tworząc leki ratujące życie innym lub broń  chroniącą ich przed złem.  Wszystko to słyszałam i widziałam będąc we śnie hibernowanym. Dzięki opanowaniu umiejętność echolokacji.  Dużo wtedy wycierpiałam, przez wiele eksperymentów i wszczepianych we mnie supinacji, lecz dzięki temu zaczęłam czuć i widzieć tak jak wszystkie żywe istoty. Wszyscy pracujący w laboratorium, cieszyli się z moich postępów. Codziennie ze mną rozmawiali, czując że ich słucham, a tak rzeczywiście było. Nawet nadali mi imię i zorganizowali na moją cześć imprezę. Miałam być ich bronią, tarczą i lekiem na zło, wiec dlaczego w kryzysie zostawili mnie samą ?! Płomienie wszędzie były płomienie!  
 Leżałam na mokrej posadce z odrobinkami rozbitego szkła. Tak strasznie się bałam! Dobry sen  stał się koszmarem, przez który nagle się obudziłam powracając do rzeczywistość, która przywitała mnie  dźwiękami i zapachami, które sprawiły u mnie wielką migrenę. Powoli się podniosłam na pozycję siedzącą, łapiąc się za głowę. 
~ Boże, za jakie grzechy - Pomyślałam masując delikatnie swoją głowę 
- Śpiąca królewna nareszcie się obudziła.
~ Hę ? - Spojrzałam w stronę dobywającego się głosu - Vladimir.. 
 Spojrzałam na niego, po czym  zaczęłam się rozglądać do okola, aż mój wzrok do niego nie powrócił, wtedy chciałam zapytać czarnowłosego ''Gdzie jestem?" lub "Co to za miejsce?'' . Niestety przeszkodził mi w tym głośne burczenie żołądka. Pierwszy raz zawstydzona zarumieniłam się i skuliłam się w kłębek, łapiąc się za brzuszek. 

(Vladimir?)

piątek, 1 grudnia 2017

Od Kaneko C.d Sakury

Byłam strasznie ciekawa,  co wymyśli Sakura związku z wycieczką, przy której mieliśmy odpocząć i wyluzować, po dawnych okropieństwach.  Miła zawsze takie wspaniałe pomysły, które zawsze mnie zaskakiwały! Dziś nie było inaczej!  Zaskoczyła mnie swoim pomysłem, uspakajać moją ciekawość. Nie spodziewałam się że wybierze takie zwariowane miejsce jak ''  Wesołe miasteczko '' do spędzenia razem wolnego czasu, który mogliśmy poświęcić na odpoczynku i leniuchowaniu w dowolnym miejscu, wiec dlatego od razu  nie chciała jej uwierzyć!  Przyjęłam  to  do wiadomość  dopiero,  gdy kazała mi się szybciutko do plecaczka  spakować, wtedy  przeanalizowała sobie wszystko w swojej małej główce, po czym pobiegłam do pokoiku się spakować.  Wzięłam, najpotrzebniejsze rzeczy z pokoju, które potrzebowałam i po jakimś czasie wróciłam do swojej właścicielki, która ubrana i gotowa, już na mnie przed drzwiami wyjściowymi czekała. Podeszłam  i wiałem od niej kurtkę, buty, szalik i czapkę, które ubierałam na sobie.  Po kilku minutach gotowe wyszliśmy z mieszkania i ruszyliśmy trzymając się za ręce do wesołego miasteczka . Owe miejsce znajdowało się 10 kilometrów na północ od miasta. Trochę zajęło nam do tarciem i czekanie w kolejce.  Kiedy na reszcie  kupiliśmy  w kasie  bilety pozwalające korzystać ze wszystkich kolejek, karuzel i innych gier i zabaw znajdujących się na terenie miasteczka  to weszli trochę głębiej - obojgu nam  zaparło dech w piersiach.  Miasteczko było ogromnie i niedawno otworzone! Dlatego wyglądało tak magicznie!  
 Obie rozglądaliśmy się w około w ciszy, aż się nie odezwałam :
~ Aż trudno uwierzyć, że wesołe miasteczko może być takie ogromne ! 
- Tak to fakt! - Zgodziła się ze mną  - To co zaczynamy się bawić ? - Zapytała
 ~ Pewnie  w końcu po to tu  przybyliśmy ! - Krzyknełam radośnie
 - To od czego zaczynamy? - Spytała patrząc na mnie. 
Chciała  żeby,  to ja  wybrała pierwsza. 
- Hmm... Nie mam pojęcia... - Mruknęłam skołowana, rozglądając się.
  Po chwili zastanowienia,  mój wzrok padł na stanowisko z piramidami z puszek i pluszakami, a wśród nich wielgachnym kotem z napisem "Nagroda główna" na medaliku przy obróżce, na którym zwykle graweruje się imię ulubieńca.  Złapałam wtedy  Sakro-chan za ramię i pociągam za sobą mówiąc :
 ~ Już wiem od czego możemy zacząć, chodź.
- No dobrze..Prowadzi - Odparła zrównując zemną krok i łapiąc mnie za rękę
Ruszyliśmy wtedy do  stanowiska,  niemal tanecznym krokiem, nucąc w głos naszą ulubioną piosenkę.

czwartek, 30 listopada 2017

Od Augusta CD Vlada

Reszta tego dnia minęła mi względnie spokojnie. Dlaczego względnie? Owy pokój został zakłócony gdy jeden z ucznów nieomal zabił kilku swoich kolegów z klasy. Kto by się spodziewał po tak spokojnym chłopaku! Cicha woda brzeg urwała. Najgorsze jest to, że jako jego wychowawca (prawdziwy wychowawca, nie zastępca) muszę go poskromić... Za cholerę nie wiedziałem jak to zrobić. Nie wiedziałem co można zrobić z kimś o takim potencjale, tak by nie uszkodzić jego samego. To nie tak że nie było sposobu... Sposób był. Ale zamiast mu pomóc nad jego zapanowaniem, tylko by usunęło jego dar. A tego nie możemy zrobić. Zanim zdążyłem się tym porządnie zająć, już musiałem czepić się czego innego. Dostałem nowe instrukcje od dowódcy, co oznaczało, że niedługo wyląduje w bagnie po uszy. Misja solo, nikogo mi nie przydzielili, cała sprawa dla mnie. Miałem pełne ręce roboty gdy wróciłem do domu. Nawet nie zauważyłem kiedy się ściemniło. Stałem własnie w pokoju nad przypiętymi niedawno kolejnymi zdjęciami i kartkami związane z nowym tropem. Już kilka miesięcy tropię tego sukinsyna. Za pierwszym razem zdążył mi się wymknąć, tym razem nie zamierzałem na to pozwolić. Serio ma talent, chociaż nie powinienem pochwalać zdolności złych gości. Nagle zadzwonił telefon. Nawet nie spojrzałem na wyświetlacz, orientacyjnie nacisnąłem zieloną słuchawkę przybliżając do ucha. Nie odezwałem się pierwszy. Usłyszałem jedynie adres, rozpoznałem jednak głos. Modulowany.
- Nie wiem po cholerę tego używasz skoro i tak wiem że to ty Stokrotka. - czekałem czy coś powie jednak ten uparcie milczał, jedyną reakcją było przerwanie połączenia.
Przynajmniej nie przesłał mi listu napisanego krwią na starym, pożółkłym skrawku papieru jak to miał w zwyczaju gdy chciał mnie czymś zainteresować. W razie jakichś obiekcji, pisał własną krwią. Miał trochę kuku na punkcie... Nadnaturalnych istot. Co ja mówię...Trochę? Ojebało na fest! Co nie zmienia faktu, że był jednym z moich najlepszych informatorów. W zamian za przydatne informacje wypytywał mnie o bzdury między innymi o moje kły albo jak uciec psom piekieł. Stokrotka był 100% człowiekiem, jednak zawsze marzył o tym by stać się "czymś więcej". Raz nawet poprosił mnie był go zmienił. Kilka sekund później wił się na podłodze gdy zasadziłem mu kopniaka w brzuch. Idiota. Ja nie zarażam.
Schowałem telefon do kieszeni i łapiąc po drodze kurtkę, opuściłem dom. Winda zawiozła mnie na parter. Wyszyłem na miasto intuicyjnie kierując się w stronę miejsca w którym miałem się spotkać.
Miałem wrażenie że coś mi umyka. Prześlizguję się niezauważalnie niczym glizda albo wąż. Co to było? Ewidentnie coś mi nie pasowało.
~~~~~~~~
Spotkanie ze Stokrotką nie dało mi zbyt wiele. Dało mi tylko więcej pytań, ale nie odpowiedzi. Gryzłem paznokieć wpatrując się w ekran. Zero świadków, zero widoku na kamerach. Nawet gdy tam były, przestawały działać na pewien czas, a gdy się włączały, było już po zawodach. Nie było też konkretnego schematu... Ofiary były całkowicie przypadkowe, w poniekąd przypadkowych miejscach. Ale dorwę go. Wiem że dorwę. Po prostu zajmie mi to więcej czasu.
- Dobra, dzięki. - podniosłem się z obrotowego krzesła.
- Ej, Ej!
 Przystanąłem i z niechęcią się odwróciłem. Tą niechęć wyrażałem w geście i spojrzeniu jakie mu posłałem. W pokoju Stokrotki było cholernie ciemno. Jedyne światło biło od sześciu ekranów za jego plecami. Widziałem jego szeroki uśmiech, a blond loki robiły aureolę nad jego głową.
- Marnujesz mój cenny czas Tezeuszu.
Chłopak przewrócił oczami. Zdawałem sobie sprawę, że go drażnię.
- Nie nazywaj mnie tak, jak tylko mi się uda zmienię te cholerne imię.  - zmarszczył nos i zaczął z ożywieniem machać zabandażowanymi rękoma. - Czas na moją zapłatę! Jaką grupę krwi najbardziej lubisz?
Moja brew poszybowała w górę. Co to w ogóle za pytanie jest? Westchnąłem szykując się do odpowiedzi.
- Grupa nie jest ważna. Liczy się świeżość i... lubię krew medium. Jest słodsza. - odparłem i ruszyłem do wyjścia.
Chłodne powietrze owiało moją twarz i zwiało niesforne kosmyki z czoła. Wybrałem dłuższą drogę do domu, nic nie pozwalało mi myśleć lepiej niż spacer na świeżym powietrzu. Przebyłem kilka ulic gdy usłyszałem głośne kroki i szybki oddech. Ktoś spierdzielał, aż się kurzyło. Mężczyzna wyskoczył zza rogu z przerażeniem wypisanym na bladej twarzy. Minął się ze mną o milimetry i z niemym krzykiem pobiegł dalej. Musiało go go gonić coś dużego.  Odwróciłem się za nim, a gdy moje spojrzenie wróciło na swoje miejsce, coś uderzyło we mnie z impetem. Zaskoczenie sprawiło, że zrobiłem krok do tyłu i spojrzałem w dół. Jeszcze większe zdziwienie wywołał u mnie widok Vlada. Szykował się na coś i gonił tego faceta? Znów schował ręce w rękawach bluzy jakby było mu zimno. Nawet nie wiedziałem czy chcę wiedzieć o co w tym chodzi. Miałem po kokardę tego wszystkiego. Jeszcze z trochę a nabawię się migreny. Już nawet nie chciałem go o nic dopytywać. Mimo iż nie wyglądał na "dziecko szczęścia" miałem nadzieję, że nie wpadnie w kłopoty. Pouczenie go nic by nie dało. Od początku wydawał się inteligenty, nie musiałem się tym raczej martwić.
Dopiero jego pytanie przywróciło mi świadomość. Godzina? Musiało być gdzieś po północy. Uśmiechnąłem się.
- Pracuje. Bycie nauczycielem to tylko robota dodatkowa. Moje główne stanowisko... ma nieco inny charakter.
I właśnie to wystarczyło bym mógł skupić się w pełni na uczniu. Na tym... Co on robił w takim miejscu chociażby? To podejrzana okolica. Mało kto się tutaj kręci, chyba ze ma tyle odwagi by się tu kręcić. Prawdopodobnie dlatego ten gość rzucił się do ucieczki.
- A ty? Po co goniłeś tego faceta? By go nastraszyć? Czy byś może chodziło o bardziej drastyczne środki? - zapytałem prosto od razu uprzedzając, unosząc ręce w obronnym geście. - Nie oceniam.
Moja postawa była swobodna. Nawet gdyby powiedział mi że robi ciemne interesy, prędzej bym mu poradził u kogo jest bezpiecznie niż go opieprzył. Z własnych doświadczeń wiem, że moje morały na nic się nie zdadzą. Każdy uczy się na własnych błędach czyż nie? W umyśle tak naprawdę dopuszczałem inne opcje. Jakoś tak... Przeczucie. Tak jak baba ma przeczucie kiedy pójść do sklepu, bo może akurat są dziś zniżki na dobre ciuchy.

<Vlad?>




czwartek, 16 listopada 2017

Od Sakury CD Koneko

Urodziny Neko wypadały już za nie długo. Dlaczego ja się nie spytałam szybciej? - zapytałam się sama siebie w myślach. To, że Neko miała za dwa dni urodziny no to jeszcze mi przeszło jakoś, ale to, że ich nie obchodzi, to mnie zaskoczyło i to bardzo. Ja może i urodzin nie obchodziłam, ale Neko powinna. Dla dziecka to najważniejszy dzień i tak powinno to pozostać. Usiadłam na krześle, skierowałam swój wzrok w stronę dziewczynki.
- Dzisiaj pójdziemy do wesołego miasteczka, a potem zobaczymy. Pójdziemy tam gdzie nas nogi zaniosą - uśmiechnęłam się. 
Neko spojrzała się na mnie zaskoczonym wzrokiem, zupełnie tak jakby nie chciała mi uwierzyć w to co przed chwilą powiedziałam. 
- Neko weź swój plecak i spakuj do niego kocyk i coś co chciałabyś ze sobą zabrać. Maskotkę czy coś innego - wstałam z krzesła i się uśmiechnęłam. Neko chwilę poczekała i przeanalizowała sobie wszystko w swojej małej główce. Spojrzała się na mnie swoimi pięknymi oczkami okrytymi wachlarzami, długich, grubych rzęs. 
- To ja idę się przygotować - wstała żwawym ruchem z krzesła, nim się obejrzałam ona zniknęła w pokoju. Wzięłam koszyk do którego włożyłam przysmaki, coś na ząb, kanapki oraz coś do picia (zimnego jak i ciepłego). Przyjrzałam się dokładnie wszystkim rzeczom jakie to włożyłam do koszyka. - Chyba wszystko - powiedziałam w myślach. 
- Neko jesteś gotowa? - unikałam trochę głos, aby dziewczynka mogła mnie lepiej usłyszeć. 
- No tak! Nie mogę wziąć tak po prostu koszyka, bo będzie mi przeszkadzał - zaśpiewałam po cichu piosenkę, aby koszyk się zmniejszył. Było to na rękę, bo zmniejszyłam go do rozmiarów breloczka. Podeszłam do drzwi wyjściowych. Co prawda była jesień, ale pogoda była dzisiaj piękna. Założyłam kurtkę, buty oraz odkryłam swoją szyję długim szalem. 
Wzięłam kurtkę Neko do ręki oraz szal i czapkę. Nie chciałam, aby się przeziębiła. A to, że jest ładna pogoda nie oznacza, że moja mała dziewczynka nie przeziębi się. 
- Jestem gotowa! - usłyszałam szczęśliwy głos za swoimi plecami. 
- Proszę - wręczyłam jej rzeczy do ubrania. 
- Dziękuję - odpowiedziała. Po kilku minutach zobaczyłam, że Neko jest gotowa. 
- To jak idziemy?! - spojrzałam się na nią z uśmiechem na gwary. W odpowiedzi dostałam potakiwanie głową, że jest gotowa. - No to chodźmy - wyciągnęłam do niej rękę, gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz, a ja zobaczyłam drzwi.


<Neko?> wybacz, że tak długo jednak nie za dobrze u mnie z wena...

środa, 15 listopada 2017

Od Vlada c.d. Kekkyū

Miałem wrażenie, że ta laska jest jakaś nawiedzona. Najpierw się na mnie rzuca, potem nagle normalnie rozmawia, jakby nic się nie stało. Wiedziałem od dawna, że kobiety są zmienne jak pogoda, ale to już chyba była lekka przesada. Wolałem się z nią nie droczyć i po prostu odpowiedzieć na większość jej pytań, żeby dała mi upragniony spokój. W końcu, kiedy jesteś głodny, zmęczony i ogólnie niezadowolony, jedyną rzeczą o jakiej marzysz jest gadanie z jakąś wariatką w środku lasu. No pewnie.
Kiedy nietypowa towarzyszka zniknęła wśród drzew jeszcze raz popatrzyłem na fiolkę, którą od niej dostałem. Miałem szczerą nadzieję, że to jednak są jakieś silne narkotyki, a nie zwykły płyn na ból głowy. Może i trucizna raczej nie wyrządziłaby mi większej krzywdy, ale wolałem nie ryzykować. W końcu w tych czasach nigdy nie wiadomo, kto chce się ciebie pozbyć.
Zostawiłem ją w trawie i wróciłem do prób wydostania się z lasu. Muszę przyznać, że szło mi całkiem nieźle i naprawdę nie używam w tej chwili sarkazmu. Już godzinę później znalazłem ruiny, które jako tako rozpoznawałem. W końcu jakiś progres w tej pogmatwanej wędrówce. Pewnie godzinę później byłbym już w domu i śmiał się z tego głupiego żartu, gdybym nie zauważył Kekkyū uciekającej przed całą zgrają mutantów. Nie radziła sobie jakoś przesadnie źle aż do momentu, kiedy naskoczyły na nią aż trzy paskudztwa jednocześnie. Oj, ktoś tu nie zna zasady "kiedy wiesz, że nie masz dość sił, od razu przeznacz je na spierdalanie". Oczywiście mogłem całkowicie to zignorować, ale jednak miałem w sobie jeszcze jakieś resztki człowieka. Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś ci się przyda, prawda? Ruszyłem w jej kierunku. Miałem nadzieję, że skoro już jestem taki chętny do pomocy, to mi to wyjdzie. Gwizdnąłem głośno, by skupić na sobie uwagę stworów. Całkiem nieźle podziałało. Po chwili okazało się, że nawet za dobrze, gdy cała banda ruszyła w moim kierunku. Chyba nieco zaskoczyłem dziewczynę, bo gdy usłyszała mój gwizd upadła na ziemię.
- No dalej paskudy! - krzyknąłem do nich, by mieć pewność, że jak najwięcej z nich ruszy do mnie.
Westchnąłem, podwinąłem rękawy i zaklęciem przywołałem do siebie dwie wielkie kobry, rozmiarami znacznie przewyższały nawet doga niemieckiego.
- Zagryźć - rzuciłem do nich, sycząc w ich języku.
Nie trzeba było długo czekać na reakcje moich czarnych węży. Pierwsze dwa zwierzęta padły w sekundę przepołowione. Niestety kilka z nich odłączyło się i ruszyło w kierunku błękitnowłosej. Z nimi musiałem rozprawić się sam. Nie miałem, co liczyć na moich słodkich pomagierów, którzy byli aktualnie zajęci czymś o wiele większym.
Potwory rozpadały się niczym domki z kart, była to w końcu tylko masa przegniłych tkanek. Za jednym, mocnym kopniakiem już odpadały im głowy.
Kiedy miałem pewność, że żaden z nich nie wstanie, mogłem odwrócić się do Kekkyū. Ledwo stała, więc od razu zarzuciłem sobie jej rękę na moje ramiona, by móc ją podtrzymać.
- Wszystko okej? - zapytałem, uspokajając oddech.
Stać było ją jedyna na skinięcie głową, zanim straciła przytomność. Nie, nie, nie, miałem jej tylko pomóc, a nie od razu się nią opiekować. Mogłem wymienić co najmniej tysiąc powodów, dlaczego lepiej byłoby ją zostawić w lesie, jednak wtedy cały mój wysiłek nie miałby sensu.
Podniosłem wzrok na dwa węże, które wróciły po wykonaniu mojego polecenia. Westchnąłem i pogłaskałem jednego po głowie, na co on zaczął łasić się do mnie niczym kot.
- Dobra, zrobimy tak.. nie ruszaj się - powiedziałem delikatnie kładąc dziewczynę na grzbiecie węża, po czym dodałem do drugiego - ty możesz już odejść 
Po tych słowach kobra zmieniła się w czarny dym, który szybko rozszedł się po powietrzu, a chwilę później nie było po nim śladu. Ja natomiast ruszyłem w stronę domu, uważnie obserwując nieprzytomną Kekkyū, by przypadkiem nie zsunęła się z grzbietu gada. Pół godziny później, kiedy byliśmy już na obrzeżach miasta musiałem odesłać węża i dalej nieść ją sam. Wielka kobra szlajająca się po mieście zwracała zdecydowanie za dużą uwagę. Mogłem też dostać jakiś mandat, za brak smyczy czy coś takiego.
Tym sposobem oboje znaleźliśmy się w moim skromnym mieszkaniu. Przez brak jako takiego pokoju gościnnego błękitnowłosa musiała spocząć na kanapie i miałem szczerą nadzieję, że jak najszybciej się obudzi. Nie chciałem zostawiać jej tak nieprzytomnej, a demon wiercił się już chcąc wyciągnąć mnie na polowanie. Czekał wystarczająco długo, ale miałem nadzieję, że poczeka jeszcze trochę.
Zająłem myśli przyrządzaniem posiłku dla dziewczyny - jajecznica, kanapki, herbata. Miałem nadzieję, że tyle wystarczy, bo ostatnie zakupy robiłem tydzień temu i kuchnia świeciła obecnie pustkami. Może poza dwoma butelkami wódki, które miały honorowe miejsce na drzwiach lodówki.
Pewnie w tym momencie ktoś inteligentny porzuciłby mi pomysł posilenia się tą dziewczyną, bo czemu nie? Skoro miałem ją już w swoim gniazdku, taką bezbronną... No i w sumie ta osoba miałaby rację, bo nie miałbym w tym przypadku żadnych skrupułów. W każdej innej sytuacji ktokolwiek znalazłby się tutaj, już by nie żył. Od niej jednak nie czułem zwykłej energii życiowej, a coś dziwnego, czego nie potrafiłem zdefiniować. To tak jak, kiedy masz przed sobą kurczaka modyfikowanego genetycznie. Właśnie ona taka była. Wolałem by mi nie zaszkodziła.
Gdy posiłek był już gotowy rozsiadłem się na fotelu z PSP w dłoniach i odpaliłem jedna z platformówek, które nie były specjalnie zajmujące. Po prostu chciałem czymś zabić czas w oczekiwaniu na przebudzenie się dziewczyny.

<Kekkyū?>

Od Ally C.D Augusta

Było  zimno, tak cicho i  ciemno, tak strasznie ciemno. Nie miała wspomnień, nie miała przeszłość. Nie znała swojego imienia, ani gdzie jest, ani co się dzieje.
 Przez głowę przebiegła jej  myśl : "Kara". 
 Otworzyła szeroko swoje zmęczone oczy. Zobaczyła niebo i płynące, po nim trybiki zegarka. 
 ''Kara'' - Usłyszała ponownie w swojej głowie.
 Ruszyła ręką i poczuła mięciutki  puch. Zorientowała się, że leżę na chmurkach. Tylko dlaczego? Wstała z wielkim trudem i rozejrzała się wokoło siebie. Była na pięknej, idealnie okrągłej, chmurniej polanie.
  Spojrzała na swoje ręce. Były błękitne i prawie przezroczyste.
~ Jak?- Pomyślała.
 Spojrzała na swoje nogi. Takie same. Była bosa. Miała na sobie zwiewną białą sukienkę. Nagle coś za sobą usłyszała. Obróciła się energicznie za siebie i ujrzała kobietę, wtedy pamięć minionych dni wróciła sprawiając jej cierpienie, obraz zaczynał być nie wyraźny, aż znów stała się ciemność. Nagle mocne światło i głośny hałas, uwolnił ją od bolesnych wspominek. Wróciła do rzeczywistości. Otworzyła powoli swoje oczy, podniosła się i delikatnie złapała się za głowę.
~ Znowu pochłonęły mnie wspomnienia. - Pomyślała  - Ciekawe jak długo?- Dodała rozglądając się - Co tu tak jest głośno? Zegarek ruszył!? Czy to znaczy...! - Szybkim krokami, pobiegła  w stronę  przezroczystej bariery, która trzyma  ją w tym magicznym więziennym wymiarze znajdującym się w  kieszonkowym zegarku, w tym czasie zastanawiała się, jak zawsze, o tym samym.
  Jaki jest cel życia? Czy ludzie mają tu coś do załatwienia?  Czy każdy osobno ma jakiś cel?
  Jej świat za życia,  tego jej nie powiedział, dlatego skończyła tak marnie, nie znając odpowiedzi. Wie tylko, że teraz  jest  ukaranym przeklętym duchem - więźniem, niezaznającym spokoju, służącym  i spełniającym życzenia. Pogodziła się z takim losem. Karę i pokutę za nią przyjmuje, lecz na swoich zasadach, polega na jednym warunku, który każdy właściciel zegarka ma spełnić. Jest banalny i polega na nie zostawieniu na dłuższy okres oraz nie porzuceniu srebrzystego zegarka, w którym jest uwieziona, ponieważ przez samotność coś dziwnego się z nią dzieje, co powoduje do śmierć niewinnych ludzi.
~ Nareszcie dotarłam! - Rzekła  do siebie zwalniając, przed przezroczystą osłoną na którą spojrzała.
   Bariera wyglądała ja wielka, niekończąca się ściana z szkła otaczając cały magiczny wymiar. Jest także szklanym elementem zegarka, przez który widoczna jest tarcza wraz ze wskazówkami, dzięki niej możne zobaczyć zewnętrzny świat, żywych. Sprawiała ból, gdy się jej dotknęło, przez magiczną otaczającą ją blokadę, dlatego nie da się przez nią wydostać do świata żywych. Dzięki niej właśnie dowiedziała się o nowym posiadaczu zegarka, któremu będzie służyła i spełniała życzenia. Zobaczyła także dzięki niej jak wygląda, owy właściciel, wtedy lekko się uśmiechnęła  i pomyślała...
   ~  Ile to już minęło, jak koleiny raz mój śliczny zegarek znalazł się w rękach nowego właściciela. Na pewno minęło parę lat, już prawie zapomniałam jak głośno tu jest, gdy zegarek działa.  - Odsunęła się  parę kroków od bariery -  Nowy posiadacz... Kolejna osoba, której będę służyć... I tym razem to przystojny młodzieniec o szatynowych włosach  z ombre w kolorze wina i złotych oczach, ciekawe jak ma na imię, co lubi, czym się interesuje, co sobie na pierwszy ogień zażyczy... Ciekawe czy się tego dowiem i czy... - posmutniała. - Nie złamie warunku, który po pierwszym spełnionym  życzeniu ukazuje się  na wieczku zegarka  i nie skończy jak pozostali...- Dodała szeptem przygnębiona, właśnie wtedy  rozległ się, po wymiarze odgłos pierwszego życzenia, wypowiedzianego przez nowego właściciela czasomierza i jej pana .
  ''Jakbym się teraz napił czekolady z chilli i bitą śmietaną... Marzenie ściętej głowy''
~ Długo nie musiałam czekać, na odpowiedz z jednych z mych pytań - Zaśmiała się cichutko - Dobra! Trzeba spełnić życzenie, właścicielowi! Dawno tego nie robiłam, mogą być małe komplikacje, jednak  dam radę! -  Rzekła do siebie,  potrzepała  rękami na rozgrzewkę i użyła swej mocy  żeby spełnić zachciankę, nie miała bladego pojęcia co się wtedy dzieje w zewnętrznym świecie, jakie maleńkie anomalie powodowała. 
Nagle ponownie rozległ się odgłos kolejnego życzenia, lecz tym razem był bardziej stanowczy i rozkazujący.
  ''Pokarz się!''
 Lekko przestraszyło i zaskoczyło ją, to nagłe kolejne żądanie, że po spełnieniu pierwszego życzenia zastanawiała się, czy się nie przesłyszała, lecz gdy koleiny raz to usłyszała, uwierzyła i lekko się uśmiechnęła mówiąc wtedy pod nosem...
~ Twoje życzenie jest moim rozkazem... 
 Po tych wypowiedzianych słowach, podbiegła do  bariery i skoczyła, tym razem ją ona nie zraniła, tylko pozwoliła się wydostać i dotrzeć do wymiarów żywych, żeby wykonała swój obowiązek i  żądanie spełniła. Trochę to trwało, nim dotarła na drugą stronę. Gdy nareszcie  to się stało,na początku oswajała się z tym wszystkim, orientując się  jakie nowe możliwość i granice, dzięki temu miała.  Jak się do tego wszystkiego przyzwyczaiła, to wtedy ujrzała swego pana, stojącego niedaleko jej, wtedy powolnym krokiem podchodziła do niego ukazując się stopniowo.
 Podeszła i stanęła na przeciwko niego w najśliczniejszej formie i grzecznie się ukłoniła, jak należało damie i przywitała się.
 ~ Witaj...Chciałeś mnie widzieć wiec jestem !
  Spojrzała na niego z lekkim smutkiem i uśmiechem, trudno wtedy było to określić czy się uśmiecha czy też smuć, przez jej skrytość. Potrafiła doskonale maskować swoje uczucia. Czekała na odzew złotookiego, jednak on  milczał przyglądając jej się, wiec wtedy lekko zakłopotana powiedziała przerywając lodowatą ciszę.
 ~ Przepraszam, chyba cię lekko przestraszyłam że tak milczysz, rzadko ukazuje się  właścicielom zegarka, a także moim panom, wiec mogły wtedy nastąpić pewne komplikacje, które mogły cię przestraszyć.
 Po tych jej słowach złotooki oparł się o blat, unosząc brew odzywając się do niej pytająco:
 - Panom? Twierdzisz, że jestem twoim panem?
 ~ Tak. - Opowiedziała grzecznie - Po tym jak wziąłeś  srebrzysty, kieszonkowy zegarek do swych rąk i go otworzyłeś stałeś się jego właścicielem i moim panem - Dodała do swej odpowiedź, wyjaśniając dokładniej 
- Takiego obrotu spraw się nie spodziewałem.  - Stwierdzi odpychając się od blatu.
 Po tym ruszył w jej stronę, a ona  mu się przyglądała,w lekkim niewidocznym  stresie i gdy staną na przeciwko niej, uśmiechną się i powiedział.
 - Opowiedz coś o sobie. Jakie są twoje kompetencje? Na jakich zasadach... Funkcjonuje nasza znajomość?
 ~ Yyyy.... - 
 Zaskoczona przez tyle zadanych pytań przez niego nie wiedziała na jakie pytanie najpierw odpowiedzieć, wiec odsunęła się, parę kroków od niego odwracając wzrok  i zamilkła  na chwile, zastanawiając się nad swoją odpowiedzią na to wszystko. Gdy przemyślała wszystko spojrzała na niego i powiedziała:
 ~ Wybacz że tak zamilkłam zaskoczyłam się tyloma pytaniami  nie wiedziałam na które najpierw odpowiedzieć, musiałam chwile w ciszy to przemyśleć, ale już wiem, opowiem ci o sobie i dzięki temu  odpowiem ci na twoje pytania - Uśmiechnęła się i zaczęła opowiadać o sobie.  - Mam na imię Ally, wiec możesz się tak  do mnie zwracać,  jestem duchem tego o to zegarka. - Spojrzała na leżący na stoliku czasomierz  - Moją umiejętnością, którą mogę tobie zdradzić i się pochwalić jest spełnianie wszystkich pragnień, marzeń i życzeń, które  spełniam  właścicielowi zegarka, tak  jak przed chwileczką  spełniłam tobie - Odparła podchodząc do stolika i pokazując rękami jego wymarzony napój.
 - Wiec to dla mnie ?
Odparł pytając patrząc na nią, a ona wtedy  kiwnęła delikatnie głową  odpowiadając.
~Tak.
 - Dobra, dzięki - Powiedział podchodząc do stolika, wtedy wziął  szklankę upijł łyk, po czym  zrobi gest że jest pycha. - A wracając do tematu, kontynuuj.- Oparł po chwili.
  ~ Dobrze, na czym ja to skończyłam... - Zastanawiała się. - A no tak! Spełniam to wszystko, pod jednym warunkiem, który widnieje teraz  na wieczku zegarka -  Podeszła do leżącego srebro, po drugiej stronie stołu i stanęła na przeciwko niego. -  Warunek polega na tym że właściciel zegarka nie może  porzucić ani zostawiać samego na dłuższy okres owego przedmiotu, ponieważ to źle się dla niego skończy  - Odparła pokazując na wieczku napis.


(August?)

sobota, 11 listopada 2017

Od Vlada c.d. Augusta

Po tym przedziwnym dialogu byłem w stanie jedynie pokiwać głową. Mało brakowało, by moja dolna szczęka opadła w dół, trzymała się tylko dzięki mojej silniej (nieprawda) woli. Kiedy "nauczyciel" zniknął za rogiem, ja ruszyłem następną lekcję. Nie chciałem naużywać grzeczności pana pseudo pedagoga. Czułem, że jeśli nie będę mu za często zawracać głowy, w sposób odwrotnie proporcjonalny przełoży się to na częstotliwość jego chodzenia mi na rękę. Idąc za tą zasadą resztę lekcji spędziłem grzecznie na swoim miejscu, zaskakując tym nawet nauczyciela fizyki, który zobaczył mnie na swojej lekcji już drugi raz w ciągu tygodnia, a to był mój rekord.
Tuż przez lekcją matematyki niepostrzeżenie wyszedłem ze szkoły, uważając przede wszystkim na starą flądrę, która czaiła się na mnie na dyżurze. Niedoczekanie,  ja i chodzenie na lekcje? Chyba w snach.



Dopiero, kiedy minęła godzina dwudziesta czwarta  byłem skory wyjść z domu. Pewnie bym tego nie zrobił gdyby nie fakt, że tym razem wygonił mnie z niego głód. Ktoś zwyczajny w tym momencie zamówiłby pizze, a ja wychodziłem na polowanie. Taka już moja natura, że gdy przychodzi pełnia, mój demon staje się okropnie głodny i aż cały się rwie do wyjścia na miasto. Nie chodzi tu o tą fazę księżyca, a raczej okres od jednego apogeum luny, do kolejnego. To trochę jak, kiedy masz dziewczynę, jeśli jej odmówisz to albo się obrazi, albo wyciągnie cię siłą.
Znalezienie odpowiedniego dania nie zajęło mi długo. Ot co, młody mężczyzna, idący ulicą, najprawdopodobniej wracający z pracy. Nie wyczułem od niego wiele magii, przez co byłem prawie pewny, że jest jedynie marnym człowiekiem. Nie oznaczało to niestety dużego posiłku, ale na pewno łatwiejszy w przyrządzeniu. Podciągnąłem rękawy mojej żółtej, puchatej bluzy z kapturem, która była obecnie najcieplejszą częścią mojej garderoby, której nie zdobiły plamy krwi i ruszyłem w jego kierunku z uśmiechem na ustach. Mężczyzna kiedy tylko mnie zobaczył rzucił się do ucieczki. Nie miałem pojęcia o co mogło mu chodzić, nie zrobiłem jeszcze nic niezwykłego. Może on po prostu był nadwrażliwy? Postanowiłem nie zawracać sobie tym głowy i po prostu ruszyć za nim, również biegiem. Nie był to mój ulubiony sposób polowania, w ogólnej klasyfikacji znalazłby się pewnie gdzieś w okolicach końca. Kolacja zniknęła mi za zakrętem, a kiedy i ja szybko go ściąłem, uderzyłem z impetem w coś, czego zdecydowanie nie powinno tam być!
Skrzywiłem się z bólu, kiedy moje pośladki zderzyły się z twardym chodnikiem i spod kaptura obserwowałem chwilę moją niedoszłą ofiarę. Jednak szybko znów zniknęła mi z oczu, byłem już pewien, że nie dam rady jej dogonić, więc podniosłem wzrok na przeszkodę, która stanęła mi na drodze. Musiałem przyznać, że widok mojego nowego wychowawcy nieco mnie zaskoczył i to równie mocno, jak jego moja obecność. Prawdopodobnie po minie mężczyzny, który przez chwilą go minął spodziewał się wielkiego monstra, a nie mnie w uroczej bluzie.
Otrzeźwił mnie dopiero chłodny podmuch wiatru, który wywołał gęsią skórkę na moich przedramionach.
- Przepraszam - powiedziałem cicho, wstając.
Zaraz później opuściłem rękawy, jednak z braku lepszego nakrycia głowy nadal miałem na niej kaptur.
- Vlad... czy chce wiedzieć, co tu robisz? - zapytał nauczyciel, czym zbił mnie nieco z tropu.
Nie oczekiwał wyjaśnień, kiedy po prostu pokręciłem głową. Nie miał zamiaru robić mi żadnych wykładów, ani tego typu rzeczy, czym dużo bardziej mnie zaskoczył. Przy innych nauczycielach nie mogłem nawet ziewnąć, bo od razu musiałem się tłumaczyć i przepraszać.
- Hym.. w takim razie miłego wieczoru - odpowiedział nieco melancholijnie, nie umknęło mi, że buja gdzieś w swoich rozmyśleniach i miałem nadzieję, że nie kręcą się wokół mnie.
Znów moją reakcją było jedynie kiwnięcie głową. Wszystko wydało mi się w tej chwili jeszcze bardziej dziwne. Może to była tylko kwestia mojego pecha, a może czegoś więcej? Niestety, ale moja głęboko zakorzeniona ciekawość i lekkie zirytowanie szybko wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Przyglądałem się, jak pedagog rusza w swoim kierunku.
- A co pan profesor robi w takim miejscu, o tej godzinie? - zapytałem, nadal nie spuszczając z niego wzroku.
Chyba dopiero to pytanie go otrzeźwiło, bo od razu się zatrzymał. W myślach przełknąłem ślinę, miałem szczerą nadzieję, że tym głupim pytaniem nie nagrabię sobie u niego. Byłoby mi to bardzo nie na rękę, a mimo to stałem po prostu czekając na odpowiedź zamiast przeprosić za swoją głupotę i szybko odejść.

<Gusio? ;3>

środa, 8 listopada 2017

Od Augusta CD Ally

Lubię chodzić po mieście nocą. Wszystko ma o wiele więcej uroku niż za dnia. Można powiedzieć, że to najpiękniejszy krajobraz który stworzył człowiek. Nienawidziłem jedynie tego powietrza. Ktoś kto wychował się w dziczy, nigdy nie przywyknie do tego zapachu, który bardziej odrzuca niż wabi. Teraz w zasadzie nigdzie nie ma całkowicie czystego powietrza. Wojna zniszczyła większość dobrych naturalnie rzeczy. Nigdy nie wątpiłem, że ludzie niszczą samych siebie. To było tylko kwestią czasu. Ciekawe czy tego dożyję... Hah! Nie z moim trybem życia. Chociaż  sumie i tak trochę przeżyłem. Głównie fuksem. Prowadzę niebezpieczne życie. Inne byłoby jednak zbyt nudne. Obiecałem... że spróbuję i teraz wiem że nigdy z tego nie zrezygnuję. Jest jeszcze jedna osoba którą chce przeciągnąć na swoją stronę, ale on potrzebuje więcej czasu na decyzję. Porzucenie wszystkiego co się zna jest trudne. Stanięcie przeciw rodzinie jeszcze trudniejsze. Jako trzynaste dziecko swojego ojca akurat miałem najgorzej, ale miałem również wsparcie swojego ulubionego brata. Jedynego który się ze mną liczył. Jednak to nie opowieść na tą chwilę. Będę cierpliwy.
Usłyszałem coś. To natrętny piskliwy dźwięk... alarm? Zdjąłem słuchawki z uszu marszcząc brwi i wsłuchując się w otoczenie. To było jakąś alejek dalej? Zatrzymałem się by dokładniej oszacować odległość i po chwili ruszyć biegiem. Gdy byłem już na ulicy zobaczyłem szyld "Jubiler", samochód i włamywacza. Przynajmniej jednego z trzech jakich wyczułem. W pełnym biegu wpadłem na niego i uderzyłem go prawą pięścią w brzuch. Wydał z siebie zduszony jęk, gdy stracił oddech i upadł na kolana. Złodzieje już pakowali się do samochodu z zamiarem odjechania, gdy przeszkodziłem temu ostatniemu. Spojrzeli na mnie, ten od pasażera wymierzał już we mnie bronią znad otwartej szyby. Zdążyłem schować się za ścianą sklepu jubilerskiego, gdy w moją stronę posłano serię kul. Kupili sobie wystarczająco czasu by obolały facet wpełzł do auta. Ostatnie co usłyszałem to pisk opon. Wychyliłem wtedy z budynku wymierzając w nich własną spluwą. Wymierzyłem w jedną z opon, strzeliłem. Celnie. Kierowca jednak nie stracił panowania nad pojazdem, zarzuciło nim jedynie ku mojemu niezadowoleniu. Zostawię to policji, nie będę im zabierał roboty. - pomyślałem nieco zawiedziony i wyciągnąłem telefon z kieszeni wystukując numer alarmowy. Po chwili usłyszałem głos faceta.
- Komisariat policji... - bla bla...
- Chciałbym zgłosić włamanie na Belmont St. do sklepu Jubilerskiego. Złodzieje uciekają szarą terenówką, ich tablica rejestracyjna to KAZ 1Y3. Jacyś nietutejsi. Moje nazwisko to Misha Clevert...
Nagle coś przyciągnęło moją uwagę. Srebro błyszczące wśród szkła. Nie żeby nie było tu od groma błyskotek i złotek. Rozłączyłem się z rozmówcą i przykucnąłem sięgając po to coś ręką. Odrzuciłem szkło odsłaniając świecidełko. Kieszonkowy zegarek? Dość stary... Ktoś w ogóle kupuje takie rzeczy? Prócz mnie, oczywiście. Powinien być w antykwariacie a nie w sklepie jubilerskim. Przyjrzałem się wzorom na wieczku. Chiński smok i żuraw. Coś jak najbardziej w znajomym mi klimacie... Chodź może gdybym wiedział wtedy co kryje się pod tym zegarkiem nie otwierałbym go i oddał Winchesterom by go po prostu zniszczyli. I uwolnili JĄ. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy wkładając ten antyk do kieszeni, że jest czymś innym niż kawałkiem ładnego sreberka. Nie uzgadniałem z właścicielem sklepu jego zakupu. Nie przywłaszczyłem go sobie również jako wynagrodzenie, o nie... Najzwyczajniej w świecie go sobie wziąłem. Albo nie owijając w bawełnę, ukradłem. Nawet nie pamiętam zbyt dobrze tego momentu gdy się stamtąd zwinąłem. Pamiętam jeszcze jak machałem policji i wlazłem gdzieś między budynki. Później mam tylko przebłyski jak znalazłem się w jednej ze swoich kryjówek. Mam ich kilka. Czasem nocuję w szkole. Mam tam swój wydzielony pokój, to było jeszcze funkcjonowałem normalnie. Aktualnie znalazłem się w windzie do wynajmowanego apartamentu na 22 piętrze. Wszedłem do domu nie używając nawet kluczy. Zrobiłem to co zwykle, podszedłem do stolika, wyciągnąłem to co miałem w kieszeniach na stół i poszedłem do kuchni.
- Jakbym się teraz napił czekolady z chilli i bitą śmietaną... Marzenie ściętej głowy. - wydałem z siebie niezidentyfikowany dźwięk coś między śmiechem a pragnieniem.
 Nagle poczułem chłód i zamarłem z szklanką soku przy ustach. Zjeżyły mi się włoski na rękach. W pierwszym odruchu chwyciłbym za sól, ale nie zrobiłem tego. Sięgnąłem po nóż athame, mam go w bucie. Nie od razu złapałem go do ręki, czekałem. Odstawiłem szklankę.
- Pokarz się! - powiedziałem donośnym i stanowczym głosem patrząc w przestrzeń.
Odwróciłem się do okna po którym zaczął wspinać się szron. Moje oczy stały się czujne. Usłyszałem cichy szloch... po chwili dziecięcy śmiech. Po całych plecach przeszedł mnie dreszcz. Nie ma to jak klimacik... Drgnąłem gdy za mną odkręcił się kran z gorącą wodą. Zakręciłem go i odwróciłem się szybko słysząc kroki, jakby przebiegało koło mnie małe dziecko. Gdy znów spojrzałem wojowniczo przez blat na salon... Zobaczyłem szklankę z grubego szkła z... Czekoladą i bitą śmietaną? No to są chyba jakieś jaja...
- Kazałem ci się pokazać! - powiedziałem raz jeszcze do bytu "za kurtyną".
Dotarł do mnie słodko pikantny zapach mojego niedawnego "marzenia" o ile można to tak nazwać. Stało sobie na stole, koło zegarka jakby tylko czekało na to aż je skosztuję. Dopiero wtedy zważyłem drgania powietrza, które zaczęły coraz wyraźniej układać się w jakąś konkretną postać. Skupiłem się czekając, na następny ruch zjawy.

Ally?

wtorek, 7 listopada 2017

Od Kekkyū C.D Vladimira

Kim jesteś, i co tu robisz?
  
Warknęłam po odurzeniu  i przygnieceniu do twardej kory czarnowłosego chłopaka, któremu pomogłam zwalczyć i pokonać bestię.  Trochę czasu minęło zanim się odezwał, a jak już się odezwał, zaczął mamrotać głupoty. Nie wiem czy go tak mocno uderzyłam, czy był już taki przymulony. Powtórzyłam  swoje pytanie, a on odpowiedział... 
*** 
- Vladimir, mieszkaniec miasta, który poszukuje wyjścia z przeklętego lasu. 
~ To jeden z mieszkańców miasta... - Powiedziałam zaskoczona w myślach, po czym puściłam chłopaka i odskoczyłam od niego, a on powoli usiadł, i złapał się za głowę. 
-Przepraszam, mój błąd.-Sprzałam na niego, a później skoncentrowałam swój wzrok na jednego z martwych bestii  
-Mam radę. Następnym razem uprzedź kogoś, i się porostu spytaj.-Wstał, po czym spojrzał na mnie swoimi oczami, które -miałam wrażenie- świdrowały mnie na wylot.- Kim jesteś i jak się nazywasz ?
  ~  Kekkyū Aka, jestem mieszkańcem tego lasu. - Odpowiedziałam -  Sorry, że tak wyszło lecz żako widuje takich osobników jak ty. Nic Tobie się nie stało?? - Zapytałam  
 - Nic poważnego.Trochę głowa boli. - Odpowiedział - Jestem mieszkańcem tego lasu, wiec wiesz jak z niego wyjść ? -Spytał odwracając się do mnie plecami.
~ Tak, musisz iść za znakami znajdujących się na korach drzew, są w kształcie gwiazdki, lecz zanim pójdziesz masz ode mnie to -Podałam mu małą fiolkę. 
-Co to?-Spytał odwracając się w moją stronę i spoglądając na przedmiot trzymany w mojej dłoni.
 -Tak jakby lek z ziół, zrobiony własnoręcznie. Pomaga na ból głowy.-Podałam mu fiolkę do dłoni -Ja już idę. Trzymaj się!
***
  Ruszyłam przed siebie. Miałam wrócić do mojej chatki, lecz coś mnie tknęło, abym jeszcze pobiegała. Nie przepadam za samotnością, lecz człowiek czasami jej potrzebuje, zwłaszcza, gdy musi pomyśleć. Obiecałam sobie, że nie będę nawiązywać nowych znajomości.  Wiele słyszałam o bólu i cierpieniu, gdy się straci przyjaciół i  rodzinę, a w tych czasach  nie wiadomo co ciebie czeka, gdzie pełno jest potworów, monstrum, czy innych stworzeń, które chcą Ciebie zabić. Lecz nieznajomy zaintrygował mnie, oraz spojrzenie jego złotych oczu. Patrząc w nie, czułam jakbym była w innych czasach, i przemknęło przeze mnie uczucie, że jestem bezpieczna. A nie powinnam się tak czuć, już nigdy nie będę bezpieczna, w tym świecie! Byłam niedaleko mojego domku. Jeszcze kawałek i będę u siebie, lecz moją uwagę przykuł dość sporych rozmiarów budynek, którego wcześniej nie widziałam. Jak większość budynków w tych terenach, był zniszczony i nieciekawy, ale mimo tego, podeszłam do niego. Tynk odchodził od ścian, a wielkie drewniane drzwi były uchylone, popchnęłam je delikatnie, a one zaskrzypiały. Przygotowana na każdą ewentualność lub walki, skierowałam się bojowo na wejście do pomieszczenia. Delikatnie weszłam do środka, a drewniana podłoga zaskrzypiała, powiadamiając o mojej obecności. Myślałam że zaraz do mnie ktoś, lub coś doskoczy, ale na szczęście budynek był pusty. Poruszałam się powoli, i -starałam się- cicho stąpać po skrzypiących deskach. Na parterze nic ciekawego nie było, porozrzucane stoły i krzesła, na które tylko zerknęłam, po czym utkwiłam wzrok w schody prowadzące na piętro. Podeszłam do nich, i dotknęłam delikatnie poręczy. Była zakurzona. Widać że nikt tu nie zagląda.- pomyślałam, po czym stanęłam na pierwszym stopniu. Nieprzyjemne skrzypnięcie, kolejne kroki i kolejne skrzypnięcia.
Gdy już znalazłam się na piętrze, rozejrzałam się. To co zobaczyłam, spowodowało że uśmiechnęłam się w duchu. Natrafiłam na bibliotekę. Fakt, były porozrzucane książki, ale jednak to coś.  Uwielbiałam czytać i poznawać coś nowego!Podeszłam do najbliższego regału z książkami, i opuszkami palców przejechałam po niektórych okładkach poniszczonych już książek. Zatrzymałam się przy Pismie Świętym, które wzięłam do ręki. Księga była granatowa i miała sztywną oprawę. Na stronie tytułowej, napis miał poblakły niby złoty napis, otworzyłam delikatnie Pismo, na byle jakiej stronie.
***

 ''O cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię'' 
 ***
  Przeczytałam w myślach, i od razu pojawiły mi się łzy w oczach. Nie wiedziałam co się zemną dzieje! To było dziwne! Pierwszy raz coś takiego poczułam! Usiadłam na podłogę i rozpłakałam się. Gdy po paru minutach uspokoiłam się i to dziwne uczucie znikło, wstałam z ziemi, wyszłam z budynki i  kierowałam się już w stronę domku. Nie miałam siły aby biegać, nie jadłam od kilku dobrych godzin. Miałam jedzenie, ale nie miałam apetytu. Ściśnięty żołądek mi nie pozwala, abym się pożywiła, choć organizm  zaczynał protestować. 
  Zaczynało mi się robić ciemno przed oczami, więc  usiadłam przy jakieś wielkiej skale. Wolałam zemdleć tu, niż gdzieś na widoku, choć i tak to miejsce nie gwarantowało, że mnie nikt nie znajdzie. Dotknęłam ręką torbę, w którym miałam Pismo Święte, które zabrałam z budynku
***
 ~ Proszę, daj mi chociaż siłę dojść do domu. - Mruknęłam do siebie, po czym wstałam. Było chyba lepiej, było mi słabo, ale doszłabym do swej chatki. Doszłabym, gdyby nie cała chmara zmutowanych zwierząt, która zbliżała się w moją str
***
 Szybko ożywiłam się, czułam, jak moje serce bije szybciej. Adrenalina szybko działała.
 Wytworzyłam dzięki moim umiejętnością krwawą broń, i strzeliłam z swej broni, perfekcyjnie parę razy w stronę , przy okazji robiąc uniki, przed cuchnącymi,zmutowanymi bestiami ,które były coraz bliżej mnie.Może dałabym sobie rady, gdyby nagle ktoś głośno nie gwizdnął. Odwróciłam się w stronę postaci, lecz zaraz musiałam zrobić unik, aby nie znaleźć się w łapskach ohydnych zwierząt.Niestety wtedy zakręciło mi się w głowie, wiec poleciałam na ziemię, o uderzając głową o kamień. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie straciłam kontaktu ze świadomością, ale to mnie zamroczyło. Słyszałam jak nieznajomy coś krzyczał, po czym zaczął rozprawiać się z każdym zmutowanym zwierzęciem po kolei. Dudniło mi w głowie, modliłam się tylko aby nie zasłabnąć. Odwróciłam powoli głowę w drugą stronę. Mutanty  powoli zbliżały się w moją stronę. Próbowałam wstać, i spróbować walczyć, lecz pomiędzy mną a zmutowanymi zwierzętami stanął nieznajomy i szybko się z nimi rozprawił, po czym odwrócił się w moją stronę. Pomógł mi wstać, a ja nadal ledwo trzymałam się na nogach.

( Vladimir...? Czy teraz jest dobrze ? Naprawdę się starałam )


Od Kaneko C.D Sakura

Minęły  kilka tygodni, po okropieństwach, które mnie spotkały, a nadal nie mogę o nich zapomnieć, po prostu mam od tego czasu uraz do innych. Zmieniłam się od tego czasu, nie tylko z wyglądu, ale także w charakterze. Można stwierdzi że troszeczkę wydoroślałam.  Już nie ufam ludziom, jak kiedyś, mam do nich dystans, jednak zawsze jestem uprzejma i miła dla wszystkich, oraz ostrożna, przybiegła i zawsze gotowa na wszystko! Staram się dobrze uczyć i pomagać w domu żeby tym pocieszać moją ukochaną właścicielkę. Niestety jedynym problemem, który mi przeszkadza jest grzech, którego reprezentuje, daje mi moc, która aktywuje się po wypiciu krwi właściciela, oraz sprawia gdy nie jest aktywna że jestem strasznie zmęczona, śpiąca  i leniwa. To nic poważnego, każdy może być od czasu do czasu zmęczona, śpiąca  i leniwa, lecz od pewnych dni we mnie  to się strasznie nasiliło!  Codzienna rutyna strasznie mnie męczy, nie mogę się skupić, przez to  mam lekkie problemy w nauce.  Nie chcąc martwić właścicielki, udaje że jest wszystko w porządku, wykonuje codziennie rutynę, jednak strasznie się z tym męczę, wiec ucieszyłam się gdy moja właścicielka, przy śniadaniu powiedziała.
~~
 - Wiesz Neko mamy dzisiaj wolne od szkoły to co byś powiedziała na małą wycieczkę?
 ~ Może to mi pomoże nareszcie odpocząć i wyrwać się od rutyny która mnie męczy - Powiedziałam w myślach  zadowolona kończąc siadanie - Jestem za ! - Odparłam
 - [ Sakuro-chan uśmiechała się] - Neko nim odpowiesz mi na temat wycieczki, to mam pewne pytanie. Kiedy masz urodziny? Wiesz znam ciebie już, ale daty urodzin nie znam. Może pamiętasz? - Spojrzała na mnie
 ~ A co mamy dziś ? - Zapytałam
- 16 listopada - Opowiedziała
~ A to za 2 dni mam urodziny - Odpowiedziałam biorąc puste z śniadania naczynia z stołu odnosząc do kuchni
- Wiec masz urodziny 18 listopada...- Uśmiechneła się - CHWILA TO ZA 2 DNI!..- Wstała energicznie z krzesła -  Neko-chan czemu teraz mi to mówisz ! - Spojrzała na mnie
~ Przecież dopiero teraz się o to pytasz, po za tym od śmierć mojej biologicznej rodziny nie świętuje urodzin - Odparłam myjąc w kuchni naczynia - Wiec nie musimy moich urodzin   obchodzić - Dodałam umyją wszystkie naczynia z śniadania i wróciłam do Sakuro-chan - To co z tą wycieczką ? - Zapytałam siadając przy stole koło niej, a ona usiadła wygodnie i rzekła...



(Sakuro-chan?)

czwartek, 2 listopada 2017

Od Augusta CD Vlada

Odprowadziłem ucznia wzrokiem póki nie przekroczył progu. Westchnąłem obracając się do biurka i patrząc na stos prac. Moje dłonie powędrowały do kaptura, który opadł na ramiona. Schowałem królicze uszy do środka, mogło to zapewnić mi chociaż cień szansy, że nikt nie zwróci strój najmniejszej uwagi. Rzuciłem pojemnikiem po kawie prosto do kosza i wyszedłem na korytarz. Gwar zagłuszył szczęk zamka gdy przekręcałem mosiężny klucz. Teraz jeszcze tylko trening, ale to dopiero za dwie godziny, więc w zasadzie miałem wolne. Mogę w ten czas poszukać skradzionych mi podstępnie rzeczy, które mogą nawet wisieć nawet na pobliskim kościele. Trochę głupio pytać dowódcy gdzie są moje ubrania, ale jestem pewien, że sam maczał w tym palce. Będzie trzeba do niego wpaść. Nagle zatrzymałem się w pół kroku od drzwi, a moje spojrzenie mimowolnie wylądowało na tym samym brunecie co dosłownie sekundy temu i nauczycielce od matematyki. Nagrabił sobie u tej starej raszpli? Nadstawiłem uszu, wpatrując się w tę dwójkę. Wyraz satysfakcji na jej twarzy był niemal obrzydliwy. Patrzyłem z niezadowoloną miną na odchodzącą matematyczkę. Zrobiłem dwa kroki podchodząc bliżej ucznia.
- Dałaby sobie spokój. - powiedziałem z pewną dozą lekceważenia dla tej kobiety. Później zwróciłem się do chłopaka - Olej ją. Jutro się coś wymyśli.
Sadow... Był tylko jeden w klasie o tym nazwisku. Vladimir, jeśli mnie pamięć nie myli. To już przynajmniej wiem z którym dokładniej mam do czynienia. Sprawdzając obecności jakoś mało obchodziło mnie który jest który.
- Pan profesor naprawdę myślał że zamierzam iść na tą matematykę? - zapytał takim tonem że zastanawiałem się czy to nie pytanie retoryczne, a na mojej twarzy znów pojawił się uśmieszek.
- Skąd mam wiedzieć? Nie moja dupa się pali. - odparłem nico rozbawiony. - I mów mi po imieniu, czuje się strasznie jak tak do mnie mówią.
Vlad spojrzał na mnie ewidentnie zaskoczony. Ta... prawie każdy profesor chodzi jak by miał kijek w dupie, a ja byłem tu niczym wyciągnięty z kiepskiej komedii. Nie oczekuje wielkiej dozy szacunku, nie przestrzega większości zasad, podchodzi luźno do lekcji i nie lubi się z większą połową nauczycieli przez lekceważenie ich ciężkiej pracy. Nasuwało się się pytanie "Kto go w ogóle zatrudnił?" Na to stanowisko akurat nikt, ale czasem z braku laku i kit dobry. Wolałem już trenować dzieciaki w walce, niż dyktować im siedząc na tyłku całe 45 minut.
 Wzruszyłem ramionami.
- No co? Jedyne co mogę, to załatwić ci na ten czas alibi. Chociaż ta pinda i tak przyprowadzi cię za bety... bo jakże by inaczej.
Dopiero gdy poprawiłem papiery, które trzymałem pod ręką przypomniało mi się o tym że mam jeszcze dziennik. Kiedy już dostaniesz pewną władzę do rak, dobrze ja jakoś sensownie wykorzystać. Na przykład teraz. Położyłem dziennik na parapecie i zacząłem wertować z zaangażowaniem. Nagle obróciłem się w jego stronę.
- Tylko wiesz, bylebyś zdał. Miej te cholerne 52% by był spokój, dobra? - zapytałem grożąc palcem.
Żebym znów nie odbywał rozmowy, że sprowadzam dzieci na zła drogę. Przecież ja je demoralizuje, uczę braku poszanowana... I tysiące innych rzeczy. A ja przecież tylko im trochę pomagam. To tylko małe odejścia od reguł, nic się przecież nie stanie. Vladi skinął głową chyba nadal lekko niedowierzająco co do moich działań.
- Trzymam cię za słowo.  - powiedziałem.
Przejrzałem listę uczniów w poszukiwaniu jego nazwiska jak i numeru, orientacyjnie szukając bliżej końca. Nie umknęły mojej uwadze jego oceny i w zasadzie byłem miło zaskoczony. Nie uczył się wcale źle. Wpisałem w kratkę zamaszyste "Z", zwalniając go tym o to prostym ruchem nadgarstka od patrzenia na nią dzisiejszego dnia. Dodatkowo ułatwiając nie tylko sobie jutrzejszą rozmowę, ale też Vladowi. Przynajmniej nie będzie, że ją oszukał. Pogadamy, udam, że się przejmuję (albo i nie) i burza przejdzie bokiem.
- Przynajmniej jutro będzie mniej marudzenia. Jak coś to mi pomagałeś. - zamknąłem dziennik z cichym trzaskiem.

<Vlad?>

Od Vlada c.d. Kekkyū

Od godziny szlajałem się po tym przeklętym lesie, szukając wyjścia. Nie miałem najmniejszej ochoty urządzać sobie spacerku po tej krwiożerczej puszczy. Niestety moi znajomi nie mieli zbyt wyrafinowanego poczucia humoru. Niezwykle zabawnym wydało im się wyniesienie mnie do lasu, kiedy będę w objęciach morfeusza po znacznej ilości alkoholu.
Na początku może i lekko zaśmiałem się pod nosem, na myśl o tym niewinnym żarciku, jednak kiedy już kilkanaście rzeczy próbowało mnie zjeść, przestało mi być do śmiechu.
Nagle do moich uszu dotarł szelest i już wiedziałem, że nie oznacza to niczego dobrego. Nie musiałem długo czekać by zza drzew i krzewów wyszło kilka stworów w stanie rozkładu. Przypominały one zwierzęta, kilka psów i potężną pumę. Na ich ciałach można było dostrzec tylko kupki niewytartej jeszcze sierści, jednak przeważającą ilością ich ciał była zielono-szara skóra i wystające kości. Skrzywiłem się mimowolnie, gdy do moich nozdrzy dotarł zapach zgnilizny. Zazwyczaj nie miałem ku niemu nic przeciwko, jednak w tym wypadku był nie do wytrzymania.
Mógłbym w tym momencie po prostu zmienić się w demona i załatwić ich w sekundę, albo zrobić to już dużo wcześniej i po prostu wylecieć z tego pierdolonego boru, jednak aktualnie zapasy magii całkowicie mi się wyczerpały prawie do zera. Byłem cholernie głodny, zmęczony i nie miałem najmniejszej ochoty się z nimi użerać.
Moja niechęć niestety nie zdała się na wiele, bo kiedy psy już podłapały mój zapach rzuciły się biegiem, wyjąc i przepychając, wszystko by tylko mnie dopaść. Westchnąłem cicho niezadowolony z takiego obrotu sprawy. Zrobiłem najlepszą rzecz, na jaką pozwalała mi sytuacja i po prostu przywołałem dwa proste sztylety, były srebrne, z czarnymi, zdobionymi rękojeściami przypominającymi węże.
Niestety niedługo pozostały czyste, bo już gdy pierwszy z ohydnych psów do mnie doskoczył najzwyczajniej w świecie cofnąłem się w bok i rozciąłem głęboko jego bok i brzuch. Z dymiącej rany wypłynęła czarna substancja. Potwór przekoziołkował, uderzył o drzewo z impetem i znieruchomiał.
Chwilę później dołączyła do niego reszta sfory. Zostałem tylko ja i przerośnięty kociak. Niestety nie był on tak głupi, jak reszta napastników i chciał się ze mną pobawić niczym z myszką. Zaczął mnie wolno obchodzić uważnie obserwując. Czułem, że przywołanie czegokolwiek więcej może całkowicie wyczerpać moje zasoby magii, ale nie chciałem przechodzić na tryb awaryjny, w którym byłem całkowicie niepoczytalny.
Ruszyłem na resztki pumy, na co ona zdezorientowana w pierwszej chwili nieco się cofnęła, a w następnej zaryczała głośno i ruszyła mina spotkanie. Minąłem się z jej kłami dosłownie o centymetry. Właśnie one zaważyły o tym, kto wygrał to starcie. Sekundę później kot leżał na ściółce z sztyletami zagłębionymi w czaszce aż do rękojeści.
Odetchnąłem głęboko, chcąc nieco wyrównać oddech, ostrza zniknęły, zmieniając się jedynie w czarny dym, który poszybował ku szaremu niebu.
Próbowałem właśnie ocenić, w którym kierunku zmierzałem, kiedy poczułem nagłe odrętwienie w kończynach, które uniemożliwiło mi jakikolwiek ruch. Nie zdążyłem nawet rzucić klątwy, czy podnieść wzroku, bo już jakaś czerwono oka kobieta przyciskała mnie do drzewa. Zanim zebrałem myśli już wysłała w moim kierunku kilka zdań. Oczywiście nie miałem szans na ich przyswojenie. Po jej uderzeniu nie miałem nawet siły stać o własnych nogach, więc pewnie gdyby mnie nie przyciskała do twardej kory wylądowałbym twarzą w trawie.
- E... - było jedynym, co udało mi się wydukać.
Oderwałem oczy od jej złego spojrzenia jedynie na chwilę, a już zwróciłem uwagę, na coś o wiele ważniejszego! Nadal czekała na odpowiedź na swoje nieistotne pytanie, ale ja byłem myślami już całkiem gdzie indziej.
- Ale... - zacząłem, podnosząc oczy znów, do jej pytającego spojrzenia - masz wielkie cycki.
Na te słowa jej brwi powędrowały jeszcze wyżej. Przestało mi już jednak dzwonić w uszach, a niemiłe otumanienie odpuściło i mogłem logicznie pomyśleć.
- O co pytałaś? - odparłem w końcu, coś co miało o wiele więcej ładu i składu.

< Kekkyū? ;3>

Od Vlada c.d. Azazela

Znalezienie sobie znajomego, który nie ma żadnych poważniejszych wad byłoby zbyt piękne. Jak już nie jest to problem w charakterze, zachowaniu czy ilości macek, musi mieć jakieś zwierze, które rzuca się na mnie, kiedy tylko mnie zobaczy. Standard. Durne ptaszysko się na mnie rzuciło niczym bomba na Hiroszimę, ale jak zawsze to ja przesadzałem. Wcale ono nie jest jakieś szurnięte, gdzie tam. Chyba w takiej sytuacji każdy czułby się co najmniej pominięty i dyskryminowany, w dodatku ze względu na ptaka. Ja rozumiem przez ssaka, bo one do siebie ciągną, jednak pierzaste paskudztwo to zupełnie co innego.
- Jasne, lepiej bagatelizować problem - burknąłem niezadowolony, na co Azi jedynie wzruszył ramionami obojętnie.
Jedyne co zostało mi w tej sytuacji to po prostu odpuścić. Oczywistym dla mnie było, że nie mam jak się mierzyć z najukochańszym pupilkiem pana i w jakiejkolwiek potyczce to zawsze ja będę na przegranym miejscu. Nie potrzebowałem długiej analizy psychologicznej, żeby wiedzieć, że albo się z piórkowatym zacznę tolerować, albo od razu mogę stamtąd spadać, dlatego postanowiłem po prostu go zignorować, co było niesamowicie trudne.
Obserwowałem chwilę Aziego, a przede wszystkim kruka. Dałbym sobie ogon uciąć, że ptak był z siebie niezmiernie zadowolony. Kiedy już chciałem sprawdzić godzinę zadzwonił dzwonek. Stwierdziłem, że jeszcze jedna lekcja dla relaksu mi się przyda. Usiadłem po prostu, opierając się plecami o budynek szkoły, w końcu odwracając wzrok od czarnej maszkary i od razu do moich uszu dotarło zwycięskie, przynajmniej moim zdaniem, krakanie. W myślach znalazłem kilkaset sposobów, jak podać tą kupę pierza na talerzu. Były to nader kuszące wizje.
Po chwili Azazel także usiadł, nie rozstając się z ptakiem.
- A ta maszkara ma jakieś imię? - zapytałem cicho, siląc się na neutralny ton.
Białowłosy zaszczycił mnie krótkim spojrzeniem. Może mi to nie wyszło, może zabrzmiało to zgoła inaczej, a może słowo "maszkara" wychodzące z moich ust samo nabrało jadu. Czasem ciężko się kontrolować.
- Shi - odpowiedział dopiero po chwili Azi, znów nie poświęcając mi zbyt wiele uwagi.
Skojarzyło mi się to z językiem japońskim, może chińskim czy innym koreańskim, ale nie miałem bladego pojęcia, co ono oznaczało, więc po prostu przyjąłem je do wiadomości. Przesunąłem znudzonym wzrokiem po boisku szkolnym, które z tej perspektywy było całkiem nieźle widoczne. Jakaś klasa właśnie miała na nim zajęcia z samoobrony. W ciągu tych kilku minut ciszy upewniłem się w fakcie, że milczenie wcale nie jest dla nas, a przynajmniej dla mnie, niczym niekomfortowym ani niezręcznym. Wręcz przeciwnie, nie musiałem się ciągle głowić, o czym to nie pogadać.
Po chwili, jednak obecny spokój został przerwany, przez bruneta, który wychylił się zza rogu. Przypominał Aziego, można było wręcz powiedzieć, że byli do siebie podobni. Byłem prawie pewny, że go nie polubię, chociaż nie miałem na to jakiegoś jasnego powodu. Dla mnie był osobą, która po prostu całkowicie mi się nie przyda, a i jej obecność nie sprawi mi przyjemności. Nie poprawiła tego nawet jego zaskoczona mina, kiedy mnie zobaczył. Nie miałem pojęcia o co może chodzić, bo widziałem go pierwszy raz w życiu na oczy. Postanowiłem po prostu poczekać, aż sam przejdzie do meritum, ponieważ widać było, że to tylko kwestia otrząśnięcia się z pierwszego szoku.

< Azi?>

środa, 1 listopada 2017

Od Azazela Cd Vlada

Przez chwile naszej wędrówki, z doczepionym chłopakiem była cisza. Jak na razie uznaje to za najlepszy czas spędzony z tym oto chłopakiem. Najwyraźniej po chwili mu się jednak znudziło więc spytał mnie o imię. Z grzeczności i z nadzieją, że jednak się odczepi podałem mu tylko imię.  No cóż pan doczepka wolał jednak zostać panem doczepką i zaczął swój monolog, jak to moje imię jest zbyt poważne przy okazji wymieniając  kilka różnych przezwisk skrótów i przezwisk. Po dłuższej chwili zadawania pytań ez odpowiedzi zdecydował się na Azi. Szczerze powiedziawszy mi to zwisało i powiewało jak on będzie na mnie mówił, najlepiej jakby przestał to robić.  W czasie jego gadaniny, która była dojść podobna do paplania mojego brata, zdążyliśmy wyjść na dwór. W szkole nie dało się znaleźć innego ustronnego miejsca, więc pozostał mi dwór i miejsce gdzie nie ma kamer, ani żadnych okien. Miejsce idealne na okienko bez okienka.  Oparłem się o ścianę naszej szkoły i czekałem na dalsze monologi, albo jego pytania.
- Z której jesteś klasy? - w tym samym momencie, kiedy padło to pytanie, na chłopaka spadł czarny pocisk. Owym pociskiem było pewne krukowate stworzenie imieniem Shi. Jak widać na załączonym obrazku bardzo agresywne stworzenie.
~ Zostaw Azazel'a w spokoju. W ogóle kto pozwolił ci się do niego zbliżać i z nim rozmawiać. Nie jesteś nawet godzien na taką znajomość ty.. ~ zanim cokolwiek więcej padło z dzioba wściekłego ptaka cicho zagwizdałem.
- Już spokojnie kolego. - powiedziałem spokojnym tonem wyciągając ręke w stronę chłopaka. Ptak od razu zrozumiał, o co mi chodzi i zaprzestał wyrywania włosów chłopakowi z głowy, a przeniósł się na moje ramię.
~ Coś mi w nim śmierdzi. On jest niebezpieczny. ~ - zakrakał Shi pokazując dziobem, na osobę o której krakał.
- Jak każdy, kto ze mną rozmawia, według ciebie. - prychnąłem drapiąc go po łepku. Spojrzałem na chłopaka, aby upewnić się, że nie doznał większych szkód. Ewidentnie nie podobao mu się, że kruk tak spokojnie siedzi na moim ramieniu, kiedy ten został przez niego zaatakowany.
- To pieronstwo chciało mnie zabić! - powiedział z podniesionym głosem piorunując wzrokiem Shi. Gdyby wzrok mógł zabijać, moje zwierze pewnie by już nie żyło. Na szczęście chłopak nie posiadał takiej mocy.  Shi na te słowa groźnie zatrzepotał skrzydłami otwierając dziób gotowy do drastyczniejszego ataku.
- Raczej tylko wyrwać parę włosów. - powiedziałem swoim obojętnym tonem, gładząc czarne pióra na skrzydłach ptaka. Było to całkiem uspokajające zajęcia dla mnie, jak i dla zwierzęcia.

> Vladi?< 

Od Sakury CD Koneko

Wszystko co miało miejsce kilka tygodni temu, tkwiło mi to w głowie, chociaż chyba Koneko już o tym zapomniała. Jakoś nie potrafiłam odczytać emocji co do tej sprawy u Koneko. Może i dobrze, że zapomniała o tym wszystkim.
Wstałam z łóżka i poszłam zrobić śniadanie zostawiając Koneko w łóżku. Codziennie robiłam śniadanie i nie miałam zamiaru z tego rytuału rezygnować. Przygotowałam bento dla Koneko do szkoły, a na śniadanie dla nas dwojga zrobiłam grzanki z jajkiem na wierzchu do tego kawałki bekonu. Poszłam do pokoju, aby obudzić Neko. Przysiadłam delikatnie na brzegu łóżka, schyliłam się nad Neko. Ucałowałam ja w czoło.
- Neko, czas na śniadanie... - wyszeptałam jej do ucha, aby jej nie przestraszyć. Wreszcie to nie o to chodziło.
- Tak... - powiedziała zaspana, przecierając swoje zaspane oczka. - Dobry Sakura-chan... - otworzyła swoje kocie oczka, patrząc na mnie z delikatnym uśmiechem na twarzy. Przytuliła mnie, a ja odwzajemniłam jej gest.
- Śniadanie już czeka na stole, więc idź do łazienki przemyć twarz oraz ręce. Ja za chwilę do ciebie dołączę - uśmiechnęłam się, a dziewczynka wyszła z łóżka i pomkneła w stronę łazienki. Zaścieliłam łóżko, a gdy dotarłam do kuchni Neko już siedziała przed stołem.
- Smacznego - powiedziałam, gdy tylko usiadłam naprzeciw stołu.
- Smacznego - odpowiedziała po czym wzięła się za jedzenie tak jak i ja.
- Wiesz Neko mamy dzisiaj wolne od szkoły to co byś powiedziała na małą wycieczkę? - spojrzałam na nią.
Przydałaby się nam mała rozrywka po ostatnich przeżyciach. - Neko nim odpowiesz mi na temat wycieczki, to mam pewne pytanie. Kiedy masz urodziny? Wiesz znam ciebie już, ale daty urodzin nie znam. Może pamiętasz? - spojrzałam na nią, a ona spojrzała na mnie dużymi oczyma.

<Neko?> wybacz że takie krótkie i bezsensu...

niedziela, 29 października 2017

Od Ally Do Augusta

W pewnym wielkim mieście był sklep, w którym znajdowało się wszystko – stare księgi, buteleczki z lekami na wszelkie choroby, najpiękniejsze zabawki, porcelanowe lalki, kuferki, a nawet ciężkie, żelazne miecze. Każdy, kto wchodził do środka, opuszczał sklepik z tym, czego w danym momencie pragnął, a tych życzeń było wiele do spełnienia. Kupiec przyglądał się, jak jego goście wychodzili uśmiechnięci, bo wybierali najdroższe przedmioty, na które było ich stać – brylantowe pierścienie, złote papierośnice lub klepsydry cofające czas. Wszystko to, jednak zawsze okazywało się niewystarczające i wkrótce goście wracali, z jeszcze większymi pragnieniami. Kramarz wszystkie żądania spełniał. Nawet pewnego dnia, gdy pierwszy raz odmówił i ostrzegał!

****
 Pewnego ciepłego popołudnia, drzwi sklepu otworzyły się, kolejny raz  i do środka wszedł bardzo dobrze znany klient  z swoją żoną, strasznie chcieli kupić zakurzony, srebrzysty kieszonkowy zegarek, który był zamknięty w szklanej skrzyneczce. Kupiec odmawiał, mówiąc im że zegarek nie jest na sprzedaż, jednak bardzo nalegali, wiec kupiec zgodził się im go sprzedać, pod jednym warunkiem, który musieli spełnić, a brzmiało ono tak :
~~~~

'' Podaruje wam ten zegarek, pod warunkiem że  nie zostawicie go samego  i nie pożycie''
~~~~
 Klienci, na wszelką cenę chcieli zegarek, wiec się na wszystko zgodzili, wiec zegarek otrzymali, od tego momentu ich wszelkie pragnienia niewyjaśnionych okolicznościach się spełniały!  Żyli, jeszcze godniej i wspaniale!   Mieli wszystko, wiec po co im jakiś bezwartościowy stary zegarek, którego nawet nieużywalni,tylko na marne nosili. Po prostu się nim znudzili, tak jak zawsze nową rzeczą którą dostawali lub kupowali, dlatego pewnego dnia go wyrzucili, łamiąc obietnicę kupca. Tego dnia zegarek staną w miejscu  oraz  tego dnia było słychać krzyk kobiety i mężczyzny, pierwszych właścicieli zegarka, którzy niewyjaśnionych okolicznościach zostali brutalnie zamordowani. Morderca nie został znaleziony, sprawa ucichła i sprawa nie została wyjaśniona, a zegarek znalazł kolejnego właściciela. Tak wiec od tego czasu ludzie znikali lub ginęli niewyjaśnionych okolicznościach, a zegarek co nowych właścicieli miał.  Ludzie gadali że to przez  zegarek który kupiec sprzedał , przez znaki obok trucheł,  w kształcie zegara,  przez to powstawały opowieść straszące ludzi, o przeklętym zegarku i  nękali kupca, wiec on znikł razem z swym sklepem, żeby nie zostać ukaranym przez błędy innych. Naszczacie, pewnego lata brutalnie i niewyjaśnione  morderstwa  ucichły,  przez to że zwyczajny zegarek, który był przeklęty znalazł jubiler, który nie otwierając zegarka (Opowieść mówią że jak się zegarek otworzy, to wtedy właściciela życie jest zagrożone ) , zamkną go w gablocie na sprzedaż, właśnie od tego czasu zegarek tam przybywa czekając na swego właściciela.


( August ?)
 
zapewniam cię, przy

Od Kekkyū Do Vladimira

Od dnia, w którym uciekłam z laboratorium ''CP'' do pobliskiego lasu rozdzielającego to miejsce z miastem, minęło… Sam nie wiem ile. Nigdy nie miałam pamięci do liczb, a może po prostu przestałem liczyć... Słońce chyli się ku zachodowi, zewsząd otacza mnie głusza. W tym przeklętym lesie wszystko wygląda tak samo, jednak tam zostałam i zamieszkałam. Ani razu nie natknąłem się na choćby ślad obecności drugiego człowieka, oprócz potworów z którymi codziennie walczyłam, trenując swoje umiejętność. aż pewnego dnia to się zmieniło...
***
 Było już grubo popołudniu. Nie miałam nic do roboty, więc pomyślałam, aby sobie pobiegać na świeżym powietrzu. Ubrałam na siebie czarny płaszcz  oraz buty wojskowe i wyszłam z opuszczonej chatki w lesie. Gdy byłam na świeżym powietrzu, zaatakował mnie podmuch silnego wiatru, lecz mnie nie zniechęcił do biegania. Dzisiaj nie było tak zimno jak tydzień temu, ale temperatura dawała o sobie we znaki. Wolnym ale rytmicznym truchtem rozpoczęłam dzisiejsze bieganie.Czując że zrobiło mi się trochę cieplej, wyrwałam się z refleksji, przyśpieszyłam. Czułam jak moje serce bije szybko. Dzięki bieganiu mogłam się rozgrzać, i spędzić sama czas. Po kilkuset metrach dopadły mnie wspomnienia gdy szukałam jakieś pomocy, po ucieczce z laboratorium ''CP''. Wędrowałam wtedy w poszukiwaniu żywej duszy, ale spotykałam tylko co chwilę bestie, które uporczywie chciały się dostać do mnie,i się we mnie wgryźć. Myślałam że zostałam sama. Nie miałam ochoty wędrować i poszukiwać. Wydawało mi się że nie ma nikogo oprócz mojej osoby.  Jednak nie podałam się i walczyłam, dzięki temu nadal żyję i jestem.Zmęczona biegiem, przystanęłam i się rozejrzałam.  Byłam na skraju lasu, a przede mną rozciągało się jakieś pole, albo łąka. Tego pewna nie byłam. Spojrzałam na pobliskie drzewo. Pamiętam pierwsze moje spotkanie z bestią. Uciekałam wtedy na drzewo, w tamtym momencie zdobyłam nowe umiejętności oraz przestałam bać się .
W kilka sekund znalazłam się na solidnej gałęzi w koronie drzewa. Byłam zmęczona. Mimo tego że spałam, byłam zmęczona także i z braku pożywienia. Nie jadłam nic od 15 godzin. Oczy zaczęły mi się zamykać, a ja oparłam głowę o korę drzewa i zasnęłam.

***3 GODZINY PÓŹNIEJ***

 Usłyszałam niepokojący dźwięki, obudziłam się i z dołu zauważyłam kogoś walczącego z bestiami. Była to ludzka istota! Owszem widziałam jak radził sobie z tymi gnijącymi bestiami, ale mimo wszystko mógł stanowić zagrożenie. Od początku obserwowałam go z bezpiecznego miejsca na gałęzi wielkiego drzewa, na początku wahałam się, czy zainterweniować, czy może siedzieć cicho, i w odpowiedniej chwili uciec. Lecz on walczył sam, i gdyby sobie nie radził, mogłabym wkroczyć w samą porę. I wkroczyłam, ale gdy te bezmózgie stworzenia były martwe,  zajęłam się nieznajomym. Błyskawicznie  odurzyłam go choć na chwilę swoją mocą, po czym go złapałam i przygniotłam do drzewa .Nie chciałam zrobić jemu krzywdy, ale jednak trochę to musiało boleć,
- Nie powiano cię tu być! Kim jesteś, i co tu robisz?-Warknęłam spojżawszy na niego, nadal go trzymając 


( Vladimir )

Od Koneko Do Azazela

Siedziałam na pościelonym już łóżku powoli przystawiając do ust kubek z owocową herbatą ostrożnie biorąc pierwszy łyk. Pierwszy raz od paru miesięcy, po zdarzeniu  zostałam calutki dzień sama w domu. Moja właścicielka, miała coś do zrobienia w mieście, wiec zostawiła mnie samą  w domu. Zajęłam się wiec domem, gdy nie było już nic do roboty  odpoczywałam, w łóżeczku pijąc herbatę   wtedy mój wzrok powędrował w stronę okna, zza którym można było widzieć całe miasto, które wprost wydawało się opuszczone ale tak na prawdę wszyscy jeszcze spali przynajmniej ja miałam taką nadzieję. Głównym tematem było niebo, które zostało nagle zachmurzone chmurami to właśnie one były obdarzone najróżniejszymi tonami szarej odcieni, a w tle mogłam podziwiać skrytą we mgle wieżowce. Całość wyglądało nawet interesującą aż do czasu kiedy małe krople deszczu zaczynały spadać z nieba z hukiem lądując o okno. Pierwszy raz deszcz działał na mnie wręcz uspokajająco, ale nie na długo. Podejmując z nudów i w samotność ciężką decyzję, wyszłam na dwór żeby się przejść, wtedy  od razu poczułam nieprzyjemny chłód, który otulił moje ciało dając mi poczucie, że to była moja pierwsza zła decyzja tego dnia. Mogłam dosłownie poczuć jak zimne powietrze zaczyna mnie szczypać w policzki i okryte czarnym kapturem od bluzy uszy. Szczerze mówiąc rzeczywistość była bardziej brutalna niż dzisiejsza pogoda, jednak nie zniechęciłam się i ruszyłam przed siebie spacerując.  Nagle, tak spacerując w ciszy, niespotykająca żadnej żywej duszy zauważyłam siedzącego czarnego kruka, na siatce grodzącej opuszczone i zniżone wesołe miasteczko. Gdy go zobaczyłam,mój koci instynkt, obudził się  i kazał mi złapać ptaszka, wiec powolnymi i cichymi kroczkami zbliżyłam się do niego, i gdy byłam już obok niego skoczyłam próbując go złapać, jednak wtedy w ostatniej chwili kruk unus się i poleciał uciekając , ja wtedy przeleciałam siatkę i wylądowałam po drugiej stronie jej, w tereny opuszczonego i znaczonego miasteczka. Upadek i Otulający mnie ból ,wtedy uświadomił mi że to była moja druga zła decyzja, lecz no cóż niezadowolona toku zdarzeń podniosłam się z ziemi, i chciałam skoczyć z powrotem  na drugą bezpieczną stronę  siatki i wrócić do domu, jednak nie zdołałam tego zrobić, ponieważ strasznie lewa noga mnie bolała, przez upadek, wiec musiałam w tym monecie znaleść inne wyjście z niebezpiecznego miejsca, wiec ruszam w głąb opuszczanego wesołego maseczka. Nie spodziewałam się wtedy że od razu zostanę  zakatowana przez dziwne kreatury, byłam zbyt zmęczona, ranna i nie chciało mi się z nimi walczyć, po za tym wiele mych mocy było zablokowanych do czasu aż nie wypiję krwi pani, wiec musiałam uciekać od nich, kulejąc . Naszczacie po paru minutach uciekania, kreatury zgubiłam, lecz znalazłam się w ślepym zaułku.
~~~~
~ Nie wieżę! Czy ja naprawdę mam dziś pecha! - Powiedziałam sama do siebie 
- Kra, kra..- Odezwał się kruk siedzący na drzewie
~ Ty! Nie śmiej się ze mnie, to twoja wina że się tu znalazłam ! - Krzyknełam tupiąc nogą spojrzawszy na kruka, a ptak nawet nie zwrócił uwagi nadal kraczał, ja wkurzona  zamieniłam się w kota, wtedy swą zwinność w bólu spiłam się na drzewo, ptak nawet niezałażenie tego i dzięki temu bez problemów  go złapałam - Mam cię! -  Krzyknełam zadowolona, w myślach do siebie, wtedy kruk zaczął się szarpać, straciłam wtedy równowagę, przestraszona zamieniłam się w człowieka  i puściłam kruka, wtedy spadłam w duł, lecz upadek przeżyłam, ponieważ upadłam na kogoś, wiec miałam miękkie lądowanie.


 ( Azazel ?)

Odchodzi

 Powód: Decyzja właścicielki 

sobota, 28 października 2017

Od Vlada c.d. Azazela

Dość szybko udało mi się zrównać kroku z chłopkiem. Czyli jednak trafiłem w czuły punkt! Ja to mam do tego prawdziwy talent. Wsunąłem dłonie w kieszenie zerkając na niego jedynie od czasu do czasu przez większość naszej wędrówki. Widziałem, że jest bardzo niezadowolony z mojej obecności, co nieco mnie bawiło. W końcu ktoś poza mną miał pecha!
Po chwili taka zwykła wędrówka mi się znudziła, było wiele rzeczy, które szybko traciły moje zainteresowanie. Białowłosy krążył tak tylko po to by w końcu mnie zgubić. Generalnie byłem, jestem i będę przeciwnikiem nadmiernego wysiłku, tak więc wyprzedziłem go nieznacznie, by móc iść przed nim tyłem. Zacząłem nucić pod nosem piosenkę z reklamy papieru toaletowego. Miałem prawie stu procentową pewność, że prędzej czy później w coś lub kogoś uderzę, jednak w tej chwili było mi to obojętne, póki mogłem tym sprowokować... właśnie! Jak mogłem zapomnieć zapytać go o imię? Trzeba było to jak najszybciej nadrobić.
- Jak cię zwą? - zapytałem, w sumie to dosłownie przetłumaczyłem w tym momencie rosyjskie "Как тебя зобот?", więc zabrzmiało to dość nienaturalnie. 
Białowłosy westchnął ciężko chcąc podkreślić, jak bardzo go w tej chwili denerwuje, ale co jak co, ja się tak łatwo nie poddaje. Muszę przyznać, że rzadko miewam sytuacje, w których proszę się o czyjąś uwagę, po prostu zazwyczaj była mi zbędna.
- Azazel - odparł w końcu, przewracając oczami z zażenowaniem.
Pokiwałem głową w zamyśleniu, znów ruszając obok, bo i tak wyjątkowo długo pozostałem w pionie. Nie chciałem teraz tego psuć wywrotką.
- Hym... - mruknąłem w zamyśleniu, ale kiedy chłopak nie zwrócił na mnie uwagi kontynuowałem swoją myśl - To jest zdecydowanie za długie i zbyt poważne! Nie ma opcji, muszę znaleźć ci jakieś zdrobnienie... Co powiesz na Azal? Niee, brzmi głupkowato. To może Azel? Azor? Jak dla psa... chociaż mogłoby być całkiem zabawne, nie sądzisz? A zapomniałem, że ty nie jesteś typem z poczuciem humoru - kontynuowałem swój monolog, nadal całkowicie ignorowany, jednak w ogóle mi to nie przeszkadzało, sam odpowiadałem na własne pytania, będąc pewny, że on nie będzie do tego skory - Wiem! - zawołałem uradowany po paru minutach - Azi, to świetnie ci pasuje.
Nawet nie zauważyłem, kiedy wyszliśmy na boisko. Przeszliśmy niemały kawałek, by dostać się pod najmniej widoczną część szkoły. Nie było tam okien, a i z drogi nie było nas tam widać. Azi oparł się plecami o ścianę.
- Z której jesteś klasy? - zapytałem, jednak zanim dostałem jakąkolwiek odpowiedź czarny kształt zamigotał nad nami, a chwilę później spadł na mnie niczym pocisk czarny kruk.
Zasłoniłem się rękami w obronnym odruchu zaskoczony. Wiedziałem, że te cholerstwa mnie nie lubią, ale bez przesady! Całe życie pod górkę.
- Ał, ał, ał - powtarzałem pod nosem, gdy głupie ptaszysko szarpało mnie za włosy.

<Azi?>

Od Azazela cd Vlad'a

Była dopiero druga lekcja, a  miałem dosyć. Zbyt dużo ludzi i zbyt dużo rozmów w jednym miejscu, najzwyczajniej w świecie potrzebowałem chwili ciszy i spokoju, której z tego co wiem nie znajdę w klasie na lekcji. Z tego powodu postanowiłem udać się do pomieszczenia gdzie z reguły nikogo nie ma, tym bardziej w czasie lekcji. Laight jak zwykle był otoczony innymi osobami z klasy, mimo tego że byliśmy bliźniakami różniliśmy się pod każdym aspektem. Spojrzałem na niego ostatni raz i ruszyłem w sobie tylko znanym kierunku, w momencie kiedy postawiłem pierwszy krok zadzwonił dzwonek na lekcje. Przyspieszyłem nieco kroku, aby nie natknąć się na żadnego z nauczycieli i spokojnie przesiedzieć tą lekcje samemu, ze swoimi rozmyślaniami, a co najmniej takie mam plany. Tylko ja i moje myśli, ewentualnie Shi który znowu wleci do szkoły nie wiadomo jak, i nie wiadomo którędy.  Po chwili byłem na schodach prowadzących do kotłowni, postanowiłem nie schodzić dalej i usiąść tutaj. Oparłem głowę o ścianę i zamknąłem oczy rozkoszując się panującą dookoła ciszą. Nie przejmowałem się lekcją, notatki będę miał od brata, a nauczę się spokojnie tego wszystkiego sam, przy okazji w ciszy a nie z ponad dwudziestką ludzi na karku, która cały czas coś szepcze nie dając się skupić tym, którzy tego potrzebują. Nie minęło jednak nawet pół godziny kiedy coś, a raczej ktoś przeleciało mi nad głową. Od razu wiedziałem, że mogę pogrzebać głęboko w ziemi marzenia o ciszy i spokoju na schodach prowadzących do kotłowni.
- Czyżbym spotkał anioła? - padło pytanie z ust chłopaka. Niechętnie otworzyłem oczy i spojrzałem na niego. mój wzrok jak zwykle był odpychający, całym sobą pokazując jak bardzo jestem niezadowolony z całej tej sytuacji. Chciałem być sam, a nie mieć kogoś kto mi będzie tutaj paplać. Wyglądał na jakieś 15 lat, a na twarzy widniał uśmiech. Uśmiech, którego trudno spodziewać się po mnie jednak mój brat spokojnie mógłby z nim konkurować. Nie zamierzałem się jednak odzywać z nadzieją, że jednak odpuści. Jak widać nawet to co umiera ostatnie, czyli przysłowiowa nadzieja, przy mnie umiera bo chłopak zamiast sobie odejść stanął naprzeciwko mojej twarzy. Wcale mi się to nie podobało, jednak nie miałem zamiaru ani ochoty tego pokazywać.
- Hej, hej, hej! Nie zamierzasz się do mnie odzywać? - chłopak ewidentnie nie dawał za wygraną. Jak widać stare sposoby z nieodzywaniem się zawodzą. Tak więc trzeba się odezwać.
- Z aniołem nie mam nic wspólnego. Jeżeli takiego szukasz polecam mojego brata. - powiedziałem wstając ze schodka na którym dotychczas siedziałem. - I tak nie zamierzałem się do ciebie odzywać. Przyszedłem tu pragnąć ciszy, a nie szukając rozmówcy. - dodałem wdrapując się na górę. Została jeszcze połowa lekcji, jest że znajdę drugą miejscówkę gdzie nikogo nie ma.  Jak widać niedoczekanie moje, kiedy tylko ruszyłem przed siebie, chłopak postanowił iść za mną niczym mój osobisty cień.

>Vlad?<



Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony
CREDITS
Art1 Art2 Art3 Art4 Art5 Texture1 Texture2